Frosty
Użytkownik-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Personal Information
-
Płeć
Kobieta
-
Miasto
Bydgoszcz
Osiągnięcia Frosty
0
Reputacja
-
Halinko, masz racje. Potrzebowalam takiego spojrzenia na sprawe. Musze sie postarac, chociaz na chwile obacna wymagac to bedzie malych krokow. Maz czeka i jestem mu za to wdzieczna. Wiem, ze sie meczy i ja rowniez widzac jego smutek. Wlasciwie, to zdaje sobie sprawe, ze to co robie I czuje jest jakies kosmicznie zagmatwane I nie ogarniam tego. Czas, przede wszystkim czas jest mi potrzebny. Co do sexu, nie umiem sie zmusic. Juz dawno sygnalizowalam, ze cos jest nie tak. Zaluje, ze wtedy nie poszlam do lekarza nie patrzac na meza. Skad moglam wiedziec, ze w kims sie zakocham? Nigdy nie szukalam wrazen, bo po co. Wizyta u psychologa czeka, wiec moze tam cos sie ruszy, cos odblokuje moja glowe. Nie chce ranic meza, to oczywiste, inaczej wdalabym sie w romans a nie przyznawala sie do wszystkiego w oczekiwaniu na pomoc. Niestety jest jedno ale. Maz nie przyjmuje do wiadomosci, ze potrzebuje czasu, by zapomniec o Kims, by powzolic mu sie zblizyc (mezowi). Napieranie rodzi odwrotny efekt I jest tylko gorzej. Zobaczymy co powie psycholog. Szczerze licze, ze kaze przyjsc z mezem a wtedy nie bedzie mogl juz mowic, ze to tylko ja potrzebuje pomocy. Dziekuje;) Damo Kier, to biedne pozadanie;) Cos jest na rzeczy, chociaz nie mozna tylko nim sie sugerowac. Mysle, ze gdy slabnie, trzeba je rozpalac ponownie. U mnie zgaslo calkowicie. Pewnie, gdybym nie spotkala Kogos, nie byloby to dla mnie az tak wielkim problemem. Z drugiej strony gdy Kogos nie bylo, czegos w zwiazku mi brakowalo, ale myslalam, ze tak ma byc. Beznadziejne tlumaczenie, wiem. Trzeba rozmawiac, domagac sie I dawac duzo od siebie. U mnie na tym polu tego zabraklo. Szkoda mi tych lat, dlatego walcze. Beda wypady do kina, wyjazd tylko we dwoje. Zalezy mi. Jesli to nie pomoze, to przynajmniej nie powiem, ze sie nie staralam. Mysle tak tez ze wzgledu na meza. Oziebla zona? Nie zasluzyl na to. Ale teraz o tym nie mysle. Teraz jest walka. Pozdrawiam;)
-
Dziekuje za odpowiedz. Wlasnie potrzebuje poznac podobne historie, by utwierdzic sie w przekonaniu, ze naprawa mojego malzenstwa jest mozliwa. Chcialabym wiedziec, ze innym sie udalo, mimo, ze bylo ciezko. Ze dali rade. Piszesz, ze mialas podobna przygode. Moglabym wiedziec jak poradzilas sobie z rozstaniem? Przyznaje, ze mi ciezko. Nie chce nazywac mojej znajomosci wielka miloscia, bo to czas pokaze czy faktycznie jest to milosc czy tylko zauroczenie. Czy uzaleznienie? Mam nadzieje, ze nie;) Mysle, ze duzym problemem ( o ironio) jest ta nasza przyjacielka relacja miedzy mna a mezem. Za przyjacielska. Brak namietnosci, rutyna jak najbardziej. Najgorsze, ze i brak pociagu, ale to narastalo przez lata. A Ktos wprowadzil powiew nowosci, dlatego tak mi ciezko z tego zrezygnowac, chociaz jak wspominalam, nie chodzi o sex a o kontakt. Chyba zwariowalam i tyle. W dup... sie poprzewracalo, bo ja juz jestem zmeczona sama soba. Chcialabym tylko, by maz dal mi wiecej czasu. Nie zamierzam go zdradzac fizycznie. Platonicznie, no coz, tu juz zdradzilam, skoro zakochalam sie w kims innym. Mimo kontaktu z Ktosiem, nadal zalezy mi na ratowaniu malzenstwa. A Ktosiowi nie robie nadziei. On nadal wie, ze mozliwa jest przyjazn i chyba tak samo jak ja ludzi sie, ze bedziemy w stanie ja utrzymac. Tylko sama juz nie wiem jak, skoro wszystko dzieje sie za plecami meza.
-
Czuje sie jak jakas wariatka. Przeszukalam forum i za kazdym razem, gdy trafialam na temat rozstania z partnerem, powod byl powazny. Klotnie, przemoc, wszystko co nie pozostawia watpliwosci, jak zwiazek moze sie skonczyc. A jednak ludzie probowali, bo zawsze jest nadzieja. Patrzac na to, czuje sie jeszcze gorzej. Moje malzenstwo przezywa kryzys. Nie mam jednak meza alkoholika, nie ma i nie bylo klotni. Wlasciwie jestesmy zgodnym malzenstwem i logicznie rzecz biorac, ciezko sie do czegos przyczepic. A jednak... Rozdzielam nasz zwiazek na dwie warstwy. Finansowa i emocjonalna. Pierwsza jest ok. Zawsze bylismy partnerami. Mielismy wspolne cele i wiedzielismy czego oczekujemy od zycia. Nigdy nie wymagalam zlotych gor, a kiedy trzeba bylo zacisnac pasa, zadne z nas nie chodzilo z pretesjami, tylko wspieralismy sie, wiedzac ze damy rade to przejsc. Druga warstwa to emocje. Jestesmy razem 10 lat. Poczatki byly jak w wiekszosci zwiazkow. Przyjazn, zauroczenie, zakochanie, milosc. To ja, jesli mozna tak to okreslic, chodzilam za mezem. Mial wszystkie cechy idealnego faceta. Ma je do dzis. Wiec czemu pisze o kryzysie? To jest dla mnie dosc niedorzeczne, bo jak w dobrym zwiazku moze pojawic sie kryzys? Przez wszystki lata naszego zwiazku bylismy swietnymi przyjaciolmi. Tak to sie zaczelo i tak to trwa. Wypalila sie cala reszta. Gdy mysle i analizuje nasze zycie, widze jak bardzo zboczylismy z drogi malzonkow, bedac coraz lepszymi przyjaciolmi. Rownia pochyla zaczela sie po ciazy. Nigdy nie bylam boginia sexu ;), jednak przed bylo ok. Nie zawsze mialam orgazm, ale czy to jest wyznacznikiem szczesliwego zwiazku? A przynajmniej jedynym? Mialam wielka przyjemnosc podczas sexu z mezem. Jak wspomnialam, do ciazy. Potem bylo tylko gorzej. I to ze mna, bo maz (nie wierze, ze tacy faceci istnieja i ze ja az tak wymyslam) zawsze byl cierpliwy. Bardzo cierpliwy. Przez kilka pierwszych miesiecy trzymalam go na dystans zmeczona wychowywaniem malca i praca. Maz zawsze pomagal, byl i wspieral, ale moje pozadanie spadalo na leb, na szyje. Zblizenia byly rzadkie a ja bylam typowa migrenowa zona. Uciekalam w rozne zajecia, byle nie musiec sie kochac. Problemem byla sama chec. Gdy do zblizenia dochodzilo, staralam sie, bylo fajnie, ale moglam zapomniec o orgazmie. Bez wzgledu jak bardzo maz sie staral. W koncu doszlo do tego, ze zaproponowalam mezowi zebysmy poszli do seksuologa, ale lekko zbyl mnie a ja niestety dalam za wygrana. Zaczelam w koncu myslec o sobie jak o ASie. Nie mialam ochoty na sex kompletnie. Maz przestal mnie pociagac. Czulam sie z tym strasznie, ale spelnialam sie na innych polach, jako mama oraz w pracy. Zaczelam myslec, ze tak musi byc. Az... Az pewnego dnia pojawil sie w moim zyciu pewien Ktos. Rozmawialismy, moge powiedziec, ze historia zaczela sie podobnie jak z moim mezem. Ktos mial problemy, chcialam mu pomoc... I sie zauroczylam. Nagle zdalam sobie sprawe, ze nie jestem zadnym ASem, ze czuje pozadanie, jakiego od lat nie pamietalam. Niestety nie moglam oszukiwac meza. Nie zdradzilam go. Moj "zwiazek" z Kims byl platoniczny. Odzylam, widac bylo to na pierwszy rzut oka. Maz myslal, ze jest miedzy nami lepiej. Sex byl lepszy, tylko niestety niesiony fala uczuc do innego. Wiem, zalosne i bardzo bylo mi z tym zle. Duzo rozmawialam z Kims. Powiedzialam o wszystkim mezowi. Wybaczyl, zrozumial, powiedzial ze postara sie wszystko naprawic. Byc bardziej czulym. By do naszego zwiazku wpadl powiew nowosci, a nie rutyna, ktora czuc bylo na kazdym kroku. Poniewaz miedzy mna a Kims do niczego nie doszlo, dostalam pozwolenie na kontynuowanie przyjazni. Wtedy naprawde wierzylam, ze moj zwiazek z mezem moze sie poprawic i ze moge kotynuowac przyjazn z Kims. Blad, teraz to wiem. Zauroczenie przeszlo w zakochanie.W tym samym momencie zaczelam odpychac meza. Widzialam jego cierpienie, a jednak nie umialam przerwac tej znajomosci wciaz powtarzajac sobie ze to tylko przyjazn. Najlepsze jest to, ze z Kims naprawde nie zamierzalismy niszczyc mojego malzenstwa. Od poczatku, gdy zdalam sobie sprawe co do niego czuje, powiedzialam ze nie odejde i ze nie ma szans na zaden romans. Chcialam go jedynie miec obok siebie, pisac o codziennosci i tyle. Niestety z mezem bylo coraz gorzej. Oddalilismy sie tak bardzo, ze po kolejnej ciezkiej rozmowie powiedzial ze musze zerwac kontakt z Kims. Ze za bardzo przejelam na siebie jego klopoty (fakt, ma ciezka sytuacje). Ze ta relacja zbytnio mnie obciaza. Faktycznie, schudlam, zmizernialam, plakalam. Tylko ze to wszystko bylo wynikiem toczacej sie we mnie walki. Nie chcialam niszczyc mazenstwa, nie chcialam zostawiac Kogos. Zabijaly mnie wyrzuty sumienia przez to co czulam. Zaproponowalam mezowi terapie, psychologa. Nie chcial isc. Umowilam sie sama. Maz powiedzial, ze pojdzie jak juz bedzie ze mna lepiej i on bedzie potrzebny na takim spotkaniu. Nie do konca rozumie, ze to nie zadziala, poniewaz we mnie jest coraz mniej sil do walki. Patrze na niego jak na przyjaciela, ale juz nie jak na kochanka. Wiem, ze ten obraz zaburza Ktos i uczucia jakimi go darze, jednak i przed Kims mielismy problem. Tylko ze maz wlasnie Kogos obwinia o to ze sie od niego oddalilam. Wprawdzie przyznal, ze problemy byly wczesniej i ze obydwoje przymykalismy na nie oczy, jednak to od momentu pojawienia sie Kogos ja bardzo sie zmienilam. Zgadza sie. Ktos zapalil iskre i bomba wybuchla. Po ostatniej rozmowie obiecalam zerwanie kontaktu. I wtedy zaczelo sie. Nie moglam sie uspokoic. Wizja, ze go nie ma doprowadzala do szalu. Ze nie wiem co u niego, jak sobie radzi. Wszystko bylo w czarnych barwach. Totalna katastrofa. Zero jedzenia, placz. Tragedia. Maz nie mogl na mnie patrzec w takim stanie. Chcial pomoc, ale to bylo niemozliwe. Nie moglam sie pozbierac. Nie poznawalam siebie. Nie wytrzymalam. Po zaledwie trzech dniach odnowilam kontakt. Maz nie wie, ale nie moglam zniesc samej siebie. Bycia jak cien. Nie planuje niczego wzgledem Kogos, ten kontakt poprostu uspokoil mnie. Moge funkcjonowac. Maz sie tez uspokoil widzac, ze nie rycze, powoli wracam do siebie. Wiem, ze taka sytuacja nie moze trwac wiecznie. Licze na wizyte u psychologa. Moze ona rozjasni mi umysl. Swoim zachowaniem ranie wszystkich. Maz nie zasluzyl na to bym go oszukiwala, a ja chce tylko miec kontakt z Kims wlasnie w postaci pisania, wiedzy co u niego. Jest wolny, wiem, ze znajdzie jeszcze kogos, kogo pokocha. Naprawde przyjazn z nim by mi wystarczyla, tylko czy ja sie nie ludze i nie oszukuje? Oczywiscie, ze tak. Tylko, ze chyba prawda jest, ze jak sie kogos kocha, to pozwala mu sie odejsc. Ktos odejdzie, pozostanie przyjazn. Sama nie wiem jak do tego podejsc. Wiem, ze potrzebuje czasu by sie posklejac i poukladac wszystko w glowie. Z pewnoscia nie chce tylko przyjazni z mezem. Chce by wrocila namietnosc. Tylko, ze najpierw musze sie na nia otworzyc. Moze ktos mial podobny przypadek, moze zna sposoby na zapomnienie? Wlasciwie musialam sie wygadac. Dziekuje, ze przeszedles/ przeszlas ze mna ta opowiesc. Teoretycznie wiem co musze zrobic i poniekad to zrobilam. Musze wytrwac i przejsc przez ten dziwny stan.