Skocz do zawartości
Forum

Choroba i śmierć syna


Gość Renata56

Rekomendowane odpowiedzi

7 czerwca 2012 r po długiej i ciężkiej chorobie zmarł mój kochany syn, walczył z chorobą do końca kilka bitw wygrał ale wojnę przegrał za parę dni skonczyłby 36 lat. Mam wielką potrzebę napisac o tym tu i teraz co przeszedł mój syn .
2009 r zachorował na ostra białaczkę szpikową, spadło to na nas jak grom z jasnego nieba, w pażdzierniku tego samego roku miał przeszczep szpiku od dawcy niespokrewnionego z Niemiec , któremu kazdego dnia dziękuje za 2 lata życia . Samo leczenie i przeszczep szpiku przeszedł w miare dobrze w porównaniu z tym co zdarzyło sie po nawrocie choroby. po dwóch miesiacach po przeszczepie chimeryzm dawcy był 100%, nie posiadliśmy się ze szczęścia, ale strach nam zawsze towarzyszył. Syn nigdy tego nie pokazywał, ze sie boi może nie chciał mnie martwić, bo ja bałam sie niesamowicie, tego faktu nie potrafiłam ukryć.Syn był zonaty ma córeczke która ma 11 lat.
Chimeryzm 100% utrzymywał sie przez rok, potem spadał aż do 95% ale lekarka z Kliniki w Katowicach powiedziala aby sie tym nie przejmowac bo tak moze byc do 2 lat. Jednak 2 tata mineły a chimeryzm sie nie podnosił.Syn jeżdził co 2 miesiące a potem juz co miesiąc do Kliniki na badania . ! lutego tego roku jechał do kliniki na badania, pamietam ,ze siedziałam na krześle i czekałam na telefon cała sie trzesłam jak galareta cos mnie niepokoiło, ale wierzyłam ze bedzie dobrze.
Koło południa zadzwonił i drżącym glosem powiedział, nie mam dobrych wieści mam nawrót białaczki, dzwonilem juz do żony i brata , ja płakałam a on mówi '' mamo nie płacz tak sie zdarza będzie dobrze''
8 lutego był juz na hematologi w Katowicach, jak sie póżniej dowiedzialam to przed wyjazdem do kliniki porozgladał sie po mieszkaniu i powiedział do żony '' Sylwia ja juz tu nie wróce''
Z braku miejsc na salach leżał na korytarzy a 10 lutego dostał pierwsza chemie , która trwała 7 dni przez 24 h na dobę.Przez telefon mówil,ze czuje sie bardzo zle, o 100% bardziej jak za pierwszym razem, mam straszne bóle brzucha, i temperature do 40 st. Potem juz nie telefonował i prosił aby do niego nie dzwonić. Mimo tak wysokiej temperatury i strasznych bóli brzucha nadal leżał na twardej kozetce na korytarzu.
Po skończonej hemioterapi w nocy spadło mu cisnienie, 50 na 30 był juz bez zadnej odpornosci walczył o życie razem z lekarzami całą noc tak bardzo chciał życ dla córeczki ktora skonczyła 11 lat. Tej nocu dostał sepsy , jednak o tej bakteri dowiedzieliśmy sie dużo pózniej. Gdy czół sie trochę lepiej to mówił ,ze tydzień uciekł mu z życiorysu pamięta tylko straszne bóle brzucha nie do wytrzymania przy których tracił przytomnośc.
Nastepnego dnia nieswiadomi niczego co dzialo sie w nocy, oczywiscie telefon Grześka był wyłączony,rozmawialiśmy z lekarka a ona powiedziala,ze stań jest bardzo ciężki mamy przygotowac sie na najgorsze, ze dostała sie bakteria i ona spowodowała spade ciśnienia i porażenie jelit ma ostre zapalenie trzustki i całej jamy brzusznej , stan jest bardzo cieżki. Na pytanie jaka to bakteria zaden lekarz nie chciał nam powiedziec, nawet lekarka prowadząca każdy tłumaczyl sie inaczej , jedna lekarka zapomniała jedna ze musiała by iśc zobaczyć do karty i tak nas zwodzili. Jednak co do jednej kwesti to wszyscy mówili ze to nie bakteria szpitalna.
Dni mijały Grzesiek bardzo cierpiał wymiotował czarna krwia, stoleć tez był czarny albo czerwony. Przez telefon żegnał sie z nami mówił,ze juz dłużej nie wytrzyma tego bólu ze jeśli tak ma cierpiecv to lepiej będzie jak jak umrze. Płakalismy do słuchawki wiele nie pamietam co mówił byłam w wielkim szoku,pamietam ze powiedział mu Grzesku ja tez nie chce abys cierpiał oddałabym ci moje życie tu i teraz zaraz ale nie idzie , a niczego bardziej nie pragnę jak twojego zdrowia ale jesli masz tak cierpiec to niech cie Bóg zabierze. Nie wyobrażacie sobie jak ciezko mi o tym pisać łzy leja sie strumieniem widzę i słyszę to wszystko od nowa.
Do żony mówił Sylwia oni ze mna juz nic nie robia dali mnie na straty, chirurg przychodzi do mnie poklepie mnie po brzuchu i jeszcze wiekszego bolu mi narobi i nic więcej.
Jeżdziliśmy do Grzeska kazdego dnia dowiadywać sie o jego stan zdrowia, prosilismy aby zrobiono mu rezonans, albo tomografię brzucha. W końcu wyprosilismy rezonans lekarz na hematologi powiedział ze nie widzi przeszkod do przeprowadzenia operacji ale decyzje musi podjąc chirurg. Jednak chirurg nic nie widzial co wskazywało by na operacje, bylo to pod koniec lutego. Pewnego dnia a była to sobota dyżur miała młoda lekarka i ona nam powiedział ze sepsa zniszczyla mu jamę brzuszna a najbardziej ucierpiały jelita.Gdy syn miał lepsze dni prosił lekarkę prowadząca aby przewieziono go do innego szpitala i zdiagnozowano co mu jest to nie uwierzycie ale lekarka powiedziała cytuję jej slowa NIKT NIE CHCE PANA PRZYJAC ZADEN SZPITAL k..... jak tak mogla powiedziec nie mogla wymyślec cos innego skoro co do podania nazwy bakteri potrafiła zasłonic sie amnezja.
Starszy syn przy wielkiej pomocy Pani Profesor hematologi chyle czolo załatwił przewiezienie Grzeska do Kliniki Katowice Ligota.
Widziałam mojego syna po 1,5 miesiaca, w Ligocie bo tam juz mogliśmy byc przy nim, wygladał bardzo zle, był blady wychudzony , bo przeciez nie jadł ani nie pił przez cały ten czas, cere miał ziemnista. Głaskałam go po łysej główce i i mówiłam Grześku tu Ci pomogą a on tylko kiwał glową.
Podano mu kilka jednostek krwi, osocze zrobiono rezonans , tomografię gastroskopię i wiele innych badan, dawano mu dokumety do przeczytania i podpisania a on mówił nic nie będe czytac wszystko podpisze pomóżcie mi Między czasie wymiotował czrna krwia, o 18 zabrano go na blok operacyjny. Poszliśmy do kaplicy szpitalnej , modliłam się do Boga i prosiłam aby uzdrowił moje dziecko i aby Bóg dobrze pokierował rękami lekarzy. ciąg dalszy napiszę pózniej

Odnośnik do komentarza

Ciąg. dalszy.
Czekaliśmy pod blokiem operacyjnym, kazdy w milczeniu, skupieniu i pełnej wiary, ze operacja sie uda i wszystko będzie dobrze i w koncu skończa sie jego cierpienia i meki.
Po 23 drzwi bloku operacyjnego sie otworzyły, syn po narkozie spogladał na nas ale tylko brata rozpoznał '' Arku powiedzial jak długo to trwało '' brat pokazał mu na palcach 5 h.
Przewieziono go do izolatki, pielęgniarki podłaczyły kroplówkę , krew i cała resztę , nam kazano się ubrać w fartuchy i maski i wpuszczono nas do niego.
głaskałam go po łysej główce i mówiłam teraz Grześku wszystko pójdzie z górki. Synowa z synem chcieli rozmawiac z lekarzem ale nie bylo takiej mozliwosci, pielegniarka powiedziala prosze byc rano do przed 7, bo potem juz docenta nie będzie.
Pożegnalismy sie z Grześkiem i pojechalismy do domu. Pamiętam to uczucie jak wracalismy do domu pełne radości, wiary i wielkiej nadzieji, wszyscy byliśmy pozytywnie nastawieni , ze Grzesiek wyzdrowiejei jego bóle , meki i cierpienia sie skończą. Czułam w sercu ,ze wszystko będzie dobrze tak nastawiliśmy sie na jelita , zapomonalismy o cholernej bialaczce.
Rano prze 6 starszy syn był juz w klinice lekary powiedyial ye wzcito mu 30 cm jelita ktre bzo kompletnie zgnite, zespolono dziure w dwunastnicy y jamz brzusznej usunieto krwiaki i duza ilosc ropy. Resyta jelit jest barzdzo slaba w mojej 20 letniej praktyce nie spotkaem sie z takim przypadkiem dlaczego tak dugo czekano, powiem krotko jeszcze 2, 3 dni i by go nie bylo. To sa sowa docenta nic tu nie dodalam jak juz to moglam cos minac. Na koniec powiedzial trzeba czekac i modlic sie. Ja nie moge obiecac niczego dobrego, najwazniejszy bedzie tydzien.
Wiec nie bzlo tak dobrze jak myslelismy ale wiara i nadzieja trzymala nas dalej. Syn wiedzial tylko ze wzcieto mu czesc jelita.Pare dni po operacji slzszalam jak lekarz pyta sie syna jak sie czuje a on mowi dziekuje panie doktorze, odkad tu jestem nic mnie nie boli.
Mijalz kolejne dni, na 7 dzien szn wstal i przy pomocy rehabilitanta wstal z lozka i powolutku przeszedl pare krokow, po 2 miesiacach wstal z lozka, patrzylam jak moje wychudzone dziecko po wolotku robi krok za krokiem, stalismy z mezem na koncu korztarza i ze szczescia plakalismy, rados nasza bzla wielka siegala zenitu.
Nastepnego dnia bzlismy w Klinice, stan Grzeska sie drastycznie pogorszyl, mial wysoka goraczke,wymiotowal krwia a stolec przypominal smole. w jego duzych oczach widac strach, przerazenie i wielkie zwatpienie. Jest zalamany patrzy w jeden punkt . Nastepnego dnia a byla to niedziela przyjezdza do kliniki docenz , ktory go operowal i emerytowany profesor trwa konsultacja. Po jakims czasie przychodzi docent i mowi jutro bedziesz mial operacje, puscily szwy. Lekarz wychodzi z sali my zostajemy , jednak ja nie moge powstrzymac sie od lez i tez wzchodze, lzy leca mi jak z fontanny Boze pomoz mu dlaczego nie chcesz mu pomoc tyle pytan i zadnej odpowiedzi. ciag dalszy napisze pozniej jestem zmeczona , wspomnienia wracaja jak z podwojna moca.

Odnośnik do komentarza

Witam ciąg dalszy .
W poniedziałek rano starszy syn był już w Klinice, Grzesiek był w bardzo złym stanie psychicznym rozmawia z bratem i mówi tak ;Arku nie wiem czy przezyję, może już się nie obudzę jednak wy musicie życ w zgodzie i w zdrowiu, bo ja pozbierałem wszystkie choroby. Bracie opiekuj sie moją Julką ja tak bardzo ja kocham ona jest dla mnie najwazniejsza na świecie chciałbym byc z nia jak dorasta ale nie jest mi to dane. Przyszły pielęgniarki i zabrały go na blok tam był 3 h operacje przeprowadził profesor Lampe po operacji Arek rozmawia z profesorem jest to wspaniały lekarz i człowiek o wielkim sercu chylę nisko czolo w jego kierunku. profesor mowi tak tego jelita nie dało sie zespoolic jest bardzo kruche i słabe , będziemy mu zakładać setony ( chusty posypane solą nie wiem jak to sól) i zobaczymy co będzie dalej, ja zadnej nadziei nie daję bo nie widze dobrych prognoz na koniec powiedział prosze sie modlić. Więcej nie szlo sie modlić, tyle mszy bylo odprawionych w jego intencji i nic Bóg nas nie słyszy pewnie ma ważniejsze sprawy, dodam jeszcze ,ze jak był na hematologi to przez telefon mówił ja nie ma pretensji do Boga a ty mamo ? zapytal. Ja powiedziałam ,ze mam i kłucę sie z Bogiem a potem go przepraszam.
Syn co 2 dzień był na bloku operacyjnym w brzuchu miał dreny z których leciala krew . Kazdego dnia jeżdzilismy do niego do południa aby na godzinkę, zobaczyć go wesprzeć choć trochę. Nie wiem jak wtedy pokonaliśmy prawie kazdego dnia te 100km. nie pamiętam za duzo wiem tylko ze łzy leciały same po policzkach a w aucie panowała martwa cisza.
Przed św. Wielkanocnymi a byl to wtorek Grzesiek byl w kiepskim stanie patrzył w jeden punkt na proste pytania odpowiadał tak albo nie. Potem spojrzał na mnie i mówi'' Mamo jeszcze tydzien i umrę zasnę i sie nie obudzę tak to czuję za długo za mna nie placzcie musicie zyć pełnia życia''
Synku kochany ja z całych sił pragne zebys zył nic nie ma wazniejszego ale nie chcę abyś sie męczył chciałabym abys był zdrowy nie chcę zebyś tak cierpiał. Wiesz synku nadzieja jest jeszcze musimy wierzyć , ze wyjdziesz z tego.
Mamo ale ja nie widzę konca przeciez jeszcze mam białaczkę, jaką podaja mi chemie? jakie zastosują leczenie? przecież ja juz powiniem dostać drugi cykl chemioterapi.
Modliłam sie do Jezusa Zmartwychwstalego aby uzdrowił mojego syna z choroby jelit i z białaczki.Dni mijały rany brzucha nie zszywano częśc była na klamrach a reszta brzucha otwarta. Pozwole sobie zacytowac .. Zycie bowiem jest silniejsze od smierci a wiara mocniejsza od zwątpienia''
Nic mi sie w życiu nie udało tylko moje dzieci, mimo ciagłego braku czegoś aby zyc normalnie , udało nam sie wychowac dzieci na dobrych ludzi . Dzieci choc dorosle sa całym moim szcześciem , a teraz Bóg chce mi zabrać połowe szczęścia, chce mi sie wyć z tej niesprawiedliwosci .
Pamiętam dokładnie teń dzień kiedy starszy syn dzwoni i mówi radosnym głosem ze lekarz powiedział jest lepiej , rana mniej krwawi, serce bije szybciej ze szczęścia, dzisiaj pierwszy raz po prawie 3 miesiacach słyszy się słowa na które sie tak długo czekało, az strach sie cieszyc.
15 kwietnia jest niedziela jedziemy z synową do kliniki, Grzesiek jest na bloku , kiedy drzwi sie otwieraja widzimy Grzeska usmiechniętego. potem mowi ,ze tam na bloku lekarz powiedzial ze ma pół chusty moze w tym tygodniu cie zszyjemy. Jak to milo słyszeć takie słowa zlote slowa tak wiele dla nas znaczace , te słowa pozwalają nam mieć wielka nadzieje.
17 kwietnia we wtorek po przeszło 3 miesiacach syn mogł zjesc kasze manna i kisiel, widziałam z jakim zachwytem trzyma łyżkę wypełnioną kislem i z jakim smakiem łykał ten kisiel. Jakie to wspaniale uczucie widziec to na co tyle czasu sie czekało. Następnego dnia mogł zjesc troche ryżu i marchewkę, pielęgniarki sie cieszyły z poprawy, stały koło łózka i mówili jak przygotowac ryz i pierś z kurczaka ( chodzilo o zmiksowanie tego posiłku) bardzo przezywały jego chorobę. z tej radosci zapomniałam napisac o odlezynach , które zrobiły mu sie na stopach i posladkach, przeciez nie mogł bo nie miał siły obracać sie na boki, lezal w jednej pozycji. Nigdy sie nie skarzył , a teraz jak jest poprawa znosi to bardzo dzielnie, nawet chumor mu sie poprawil. Nadzieja to więzy , które chronią serce przed pęknieciem.
25 kwietnia a byla to sroda jak zawsze byliśmy u Grzeska o 11 od razu przywitał nas takimi słowami '' Myślałem ,ze przyszla po mnie ta z kosą''
Co się stało a on mówi rano miałem goraczkę 39 st. ale teraz jest juz dobrze, gadał z nami normalnie wszystko wygladało dobrze po 13 pojechalismy do domu.
Syn z synową byli w Klinice po południu, Grzesiek był senny trochę zle sie czuje ale pewnie to z tej goraczki powiedzial usmiechnął sie i powiedzial cos bym zjadł.
26 przed 11 byliśmy z męzem w klinice przy samych drzwiach zaniepokoiłam się bardzo gdy zobaczyłam go na pół przytomnego, twarz jego miala inny wyraz taki cierpiacy, oczy miał zamknięte i cały czas wzdychał jakby z bolu Grześku co sie dzieje? otworzył oczy z wielkim wysiłkiem ale nic nie powiedzial, kolo niego byly jakieś aparatury, cisnienie mu spadło puls miał wysoki 164. Rozmawiam z pielęgniarka ona kieruje mnie do lekarza, lekarz w wielkim pośpiechu i zdenerwowaniu mówi jest bardzo zle. Patrzymy na syna i płaczemy słychac jego wzdychanie jest nieludzko blady, nie słyszy nas jak z placzem mówimy do niego. Lekarz mówi bierzemy go na ojom. Stoimy kolo łóżka placzemy serce mi peka z bólu, przed naszym wyjsciem bo musielismy opuscic sale otworzył oczka i lekko się usmiechnał ,podniósł ręke ku górze i pomachał nam.
Po wyjsciu wyje z rozpaczy, serce mi pęka z bólu, spogladam ku górze i mówie Boze czemu nie chcesz uzdrowić mojego syna, po mału zaczynam watpić w ciebie, po co te wszystkie modlitwy i błagania do Ciebie????
Ciąg dalszy napiszę jutro . Czytających pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza

ciag dalszy.
Nastepnego dnia rano jedziemy do kliniki, lekarz mówi ,ze jego płuca są niewydolne, jedno juz nie działa jest w śpiączce farmakologicznej . Stoimy kolo łózka syna i placz nam sciska gardło, Boże ty nam go odbierasz teraz to juz nieuniknione, nie dales sie wybłagać Wielki Stwórco. Nie potrafię juz logicznie myślec ale tak nie mialo być to więcej jak niesprawiedliwe. Kiedy niebezpieczęstwo jest tak wielkie, że śmierć staje sie nadzieja, rozpaczjest brakiem nadziei, że mozna umrzeć.
Gdy opuszczalismy Klinikę starszy syn jeszcze raz rozmawia z lekarzem, a ten mówi ,ze zobaczą moze jutro odłączą go od respiratora , jednak wszystko zalezy od wydolnosci płuc.
Następnego dnia a bylo to 23 maja w środe, po południu jedziemy do Grzeska, gdy wchodzimy na salę, widzimy ze syn nie jest podłączony do respiratora, oczy ma zamknięte, i rękami szuka czegoś kolo twarzy, glowy, Arek szybko podchodzi do Grześka i zaklada mu maskę tlenowa i naciska na dzwonek, Jego oddech przypomina bulgotanie
oddycha bardzo cieżko , głowe ma moktą od potu jakby ktos go polał wodą, oczy mu jakby bładziły pielęgniarka pyta sie grześku ty widzisz a on kiwa glową ,ze tak . Jednak nie jest pewna i pyta się pokazując na mnie a kto jest?? a moje dziecko mówi po raz OSTATNI MAMA. Arek wychodzi a Grzesiek chrapliwym glosem pyta sie ''Gdzie jest Arek''
nic nie odpowiadam tylko wycieram go z potu , który oblewa jego głowę. po chwili przychodzi Arek a on sie pyta "CO POWIEDZIAL LEKARZ '' rozum tak dobrze mu działa chce wiedziec co z nim , Arek mówi Grzesku dostaniesz zastrzyk i bedzie Ci sie lepiej oddychac. Tak bardzo chce życ , walczy do ostatnich sił.
To były ostatnie słowa chrapliwe , wymówione ostatnimi siłami. Po chwili przychodzi ekipa z intensywnej terapi , intubuja go po raz ostatni . Arek pyta sie lekarza jak to może długo trwać a lekarz odpowiada " Nie jestem Bogiem moze godzinę , moze tydzień a moze i miesiąc .
Pozdrawiam .

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...