Skocz do zawartości
Forum

Problemy z rodzicami


Gość xfghbsba

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, mam spory problem, od zawsze, z rodzicami.
Gdy zamieszkali razem w swoim domu i minęło trochę czasu, rozpoczął się dramat. Pobrali się mając, matka 21, ojciec 24 lat. Z tego co pamiętam, poważne awantury między nimi zaczęły się, jak miałem ok 8 lat. Myślę, że związane to było z pewnego rodzaju osiągniętą stabilizacją i stagnacją. Kłótnie o jakieś błahe sprawy, urastające do rangi katastroficznej. Ciągnęło się to tygodniami, przechodząc w miesiące i z mojej perspektywy zmierzało nieuchronnie do rozwodu. Nie wyobrażałem sobie mieszkania z nikim z nich, reakcji ich rodziców, ani podziału majątku. Byłem przerażony. Matka to histeryczka z mentalnością dziecka w wieku przedszkolnym, zresztą takimi dziećmi się zawodowo właśnie zajmowała. Ojciec to choleryk, nawet nie denerwując się ma na ogół problem ze złożeniem gramatycznie poprawnego zdania. Dodam, że pracował i nadal pracuje jako nauczyciel w pewnej podrzędnej szkole. Ich kłótnie to dla mnie był jakiś niepojęty cyrk. Biegająca, krzycząca, histeryzująca matka, jakby pierwszy raz w życiu zobaczyła, z kim wzięła ślub, i zdezorientowany ojciec, którego zachowania nawet nie jestem w stanie sklasyfikować, jakaś
chaotyczna próba zaradzenia sytuacji przy kompletnym niezrozumieniu żony. Ich rodzice nie wtrącali się w nich sprawy, więc akurat byli zdani na siebie pod tym względem. Matka straszyła, że wróci do swojej matki, ale prawda jest taka, że nigdy by tego ze wstydu nie zrobiła - jej matka ma ją za poważną kobietę - dlatego sfinansowała ( z pieniędzy zarabianych głównie przez dziadka ) budowę domu. Najpewniej wplątała by się w jakąś jeszcze mniej zdrową relację z jeszcze bardziej obcym mężczyzną - jest, a raczej była, całkiem atrakcyjna fizycznie. Co do ojca, to rodzice nie wspierali go finansowo, ma dwójkę młodszych braci, w domu się raczej nie przelewało. Urodził się jako najstarsze dziecko, jest wcześniakiem. Ma może 1,6m wzrostu. Matkę podobno zdobył tym - jej opowieść - że jakoś urzekająco wspierał ją, kiedy była w szpitalu z jakiegoś powodu - raczej niespecjalnie poważnego. Ciężko mi wyobrazić sobie kobietę, która chciała by się z nim związać, w tym domu zachowuje się jak zwierzątko, ma problem z mówieniem, jest agresywny.

Ale matka widzi takie jego zalety, jak: nie zdradza jej, (bo z kim); nie bije jej (bo robi albo na ogródku, albo robi awantury w moim pokoju); i nie jest alkoholikiem (tylko co z tego, skoro na co dzień zachowuje się chyba identycznie).
Tylko dom trzyma ich razem. I chyba dzieci, a raczej 'dziecko' - czyli ja. Przy czym, ja dzieckiem się nie czuję.

No i sprawa się ma tak, że w domciu mam awantury właśnie tak od 9 roku życia, do 19. O nic. Tatuś może odreagować, mamusia się cieszy, że nie na niej, wręcz przyklaskuje. Dla mnie to niczym nieuzasadnione piekło. Reszta rodziny tego nie widzi, widzą tylko zadbany dom, to im wystarcza. Tatuś przy rodzince stara się mało co mówić i jakoś zachowywać, mamusia skutecznie funduje mi czarną propagandę. Wszelkie jakieś pozytywnie przedstawione przez nią aspekty mojego funkcjonowania na ogół stara się przypisać unikatowym decyzjom wychowawczym, wszelkie negatywnie przedstawione są dowodem na moją skrajną dziecinność i mają usprawiedliwiać widoczne złe traktowanie. Przy czym przekręca fakty tak, że nawet jakby ktoś z rodziny chciał mi jakoś pomóc, nie połapałby się co i jak. A że spotykamy się z rodziną parę razy na rok, to dają radę. Poza rodziną kompletnie nikt do tego domu nie przychodzi, chyba że zabłąkany pijak/bezdomny, kurier/listonosz, czy jakiś sąsiad, bo akurat zaszła potrzeba, bardzo sporadycznie.
Sami też nigdzie nie wychodzą, no może raz na parę miesięcy. W kółko praca, sen, telewizor, zakupy i 'wychowywanie'.

Polegać w żaden sposób na nich nie mogę. Każe słowo wypowiedziane w tym domu na głos, może posłużyć do zbudowania jakiejś nieprawdopodobnej historii i opowiedzenia jej na wywiadówce, czy spotkanku rodzinnym, czy przy znajomych, których właśnie dlatego do domu nie zapraszam nigdy. Głównie domena matki.

Jeżeli chodzi o awanturowanie się przez ojca, to ona to tłumaczy na głos w 'domu' jako: "wychowywanie syna przez ojca", innymi słowy, niech 10 latek idzie z siniakami na rozpoczęcie roku szkolnego, przynajmniej może powiedzieć koleżankom w pracy, że "jej mąż nie bije". Obawiam się, że inaczej w ogóle nie miałaby koleżanek. Tym bardziej, że wychowywała się w innym mieście. Inaczej tego nie jestem w stanie sobie wytłumaczyć.

Generalnie, długo by opowiadać, oczywiście nie dostawałem od nich nigdy pieniędzy, jak coś mi kupowali, to dokładnie nie to, co bym chciał, życie towarzyskie, o które trudno bez pieniędzy, również. Przy czym, dla mnie priorytetem było wyrwanie się z tego bagna, więc starałem się przykładać do nauki, co raczej przy codziennym wpadaniu ojca z pyskiem o cokolwiek o dowolnej porze dnia i nocy - bo w końcu - "jego dom i może co chce" - było trudne. No, a jak się coś udało - to wielki sukces wychowawczy, zawdzięczany też unikatowym, świetnym warunkom do nauki. Przypomina mi to teraz jakąś dwuosobową sektę.

Poszedłem do liceum, najlepszego w okolicy, co dla mnie wydawało się najlepszą opcją, było też bardzo blisko 'domu'. Miałem 175 / 200 możliwych punktów w rekrutacji, co było wynikiem wielkiej walki, tylko że niestety - głównie to chwile spokoju, dostęp do jakiegoś komputera - własny, to "coś poza moim zasięgiem", kilka normalnych ubrań, czy najedzenie się do syta, czy o coraz bardziej pogarszające się zdrowie. Czułem się jak w stereotypowo patologicznej, biednej rodzinie - zawsze powtarzali, że mam wielkie szczęście, że się w takiej nie urodziłem. Ja bym wolał, przynajmniej jest wtedy jakiekolwiek współczucie społeczne od kogoś, ja tego nie doświadczyłem chyba nigdy. No, i przy tym spore pieniądze na wymienianie wyposażenia domku rzecz jasna były zawsze. Goście muszą widzieć, że się wiedzie. A ja chodziłem autentycznie głodny. Matka płaciła za jakieś wątpliwej jakości "obiady" w stołówce szkolnej, i często to był mój jedyny "posiłek". W "domu" miałem często wydzieloną, jeśli w ogóle, to np. jedną bułkę - bo tak, ja nie będę decydował, co i ile mogę jeść. I nie wydaje mi się, żeby takie żywienie w okresie dorastania było wskazane - ale ja nic nie wiem i nie mogę wiedzieć czy decydować o takich rzeczach, tym się zajmują Moi Dorośli Kochający Rodzice. Nigdy nie miałem "ani grama" nadwagi, no i muszę przyznać, nie sposób nie przyznać racji w tym pianu, że "to, że nie jestem gruby, to ich zasługa".

W liceum mi nie szło za dobrze, ku wielkiej uciesze rodziców ( dowód na moją dziecinność (!) ), moja edukacja skończyła się kompletnym załamaniem brakiem życia towarzyskiego, coraz poważniejszymi dolegliwościami zdrowotnymi, zupełnie niepotrzebnymi konfliktami w szkole, (no ale żeby mi ktoś napisał usprawiedliwienie, to chyba tylko w przypadku kolejnej wojny światowej, ponadto oceny na świadectwie do rekrutacji na studia się nie liczą, no ale jak nauczycielka krzywo spojrzy, to tragedia), brakiem pieniędzy na kompletnie prawie nic,( hm, nawet rower który dostałem na komunię, został zarekwirowany, jak już zdecydowałem się na nim jeździć, bardziej na zasadzie pokaż mi człowieka, a znajdę paragraf, jak ze wszystkim zresztą w tym domu) i przede wszystkim, na wyrwanie się z "domu" bez ich pieniędzy - widoków na stypendium z uczelni za dobrze zdaną maturę - nie miałem, czy socjalne, czy kredyt studencki, nie poręczyli by. Za normalnie by było.
Ja wiem, że DA SIĘ pracować po liceum nie umiejąc nic i studiować dziennie, ale jakoś siebie nie widziałem w tej roli.
W zasadzie, będąc traktowany jak ścierwo całe lata, nie widziałem siebie w żadnej roli.
Nie chcę tu opisywać rzeczy, które się musiały dziać, żeby rodziciele przeznaczyli łaskawie środki na moje studia, które zresztą jak zawsze nieustannie powtarzali, mają - tak jakbym kiedykolwiek o to pytał, czy wymagał tego. Za to cisza i spokój... toż to niebotyczne wymagania dziecka, któremu od dobrobytu się we łbie poprzewracało.

Jednak, poszedłem na studia zwyczajnie głównie dlatego, że to była jedyna opcja, żeby nie mieszkać z nimi.

Z mojej perspektywy, to wielkoduszne "wsparcie finansowe" to oznaczało nic innego jak dalszy terror, teraz: wyrażający się możliwością odcięcia środków na życie w każdym momencie. No i kwoty rzecz jasna wpłacane nieregularnie, minimalne z możliwych, zdarza się przecież zapomnieć. Poza tym, nie mam prawa przecież mówić, jak mają wydawać własne pieniądze. Nic, czego bym się nie spodziewał. Dla odmiany więc stresowałem się bardziej jeżdżeniem na gapę niż pustym żołądkiem.
Studia okazały się nie takie straszne, towarzystwo na poziomie, kadra życzliwa. Kulturka. Tym większy ból, za każdym razem, gdy wracałem z jakiegoś powodu do domu rodzinnego, i ciągle te same sceny.

Mam 2 lata młodszego, zawsze siedzącego cicho, podporządkowanego brata, z którym w ogóle nie rozmawiam od wielu lat, ze względu na to, że nigdy nie miał ochoty stawiać się rodzicom w żaden sposób. Za co zresztą otrzymywał spore profity, jak dla mnie to nieco smutna sprawa. A mi się obrywało, ostro, zawsze... W zasadzie, co by się nie działo, to on sobie siedział tylko w tym swoim pokoiku, mniejszym, ale "urządzonym" po swojemu.
Przynajmniej tak to wyglądało jak mieszkałem z nimi.

Puenta jest taka, że on idzie teraz na studia, co daje rodzicom, a w zasadzie ojcu, bo on zawsze coś wpłaca, dla odmiany uzasadniony argument, żeby: płacić mi jeszcze mniej regularnie / dawać jemu 2 razy tyle, mi na złość, o przepraszam, on wychowuje / albo w ogóle nie płacić - tak np tuż przed sesją, bo przecież może, to jego pieniądze są.
Przy czym, zawsze te zapewnienia, że pieniądze dla studia dla nas są, co z tego co mi wiadomo, akurat jest prawda.

Tyle, że rodzice zostają sami ze sobą w domu i jestem pewien, że niemożliwe jest to, że będą najnormalniej żyć sobie i płacić nam za studia. Ponieważ nie mam ochoty na kolejny cyrk który niewątpliwie się szykuje, i jestem starszy, przechodzę na studia zaoczne, już wolę się bardziej przejmować, że w pracy mi nie zapłacą. Przy czym zakładam optymistycznie, że takową znajdę. I nie będzie tragicznie. I nie wiem, gdzie i za co będę żył zanim mi zapłacą, ale to raczej mniejszy problem.

Mam bardzo silne i nieodparte wrażenie, że ciągle ich pseudomałżeństwo wisi na moich barkach. Jakakolwiek moja reakcja na ich zachowania to już coś, czym się żywią. W zasadzie, cokolwiek co robię, to zdaje się ich zdecydowanie nadmiernie interesować. Jak byłem młodszy, wydawało się to być jedynym sensownym kompromisem, mającym oderwać ich uwagę od tego, jak kompletną porażką jest ich wspólne życie, a raczej jego brak - i jak niewiele mogą z tym zrobić. Jako dziecko, ich rozstania sobie nie wyobrażałem.
Jako nastolatek, nie wyobrażałem sobie nie pożyć jakiś czas we względnym spokoju na nich koszt, za choćby samo wysłuchiwanie ich bredni. Bardzo męczące były jeszcze ciągłe próby przekabacania na swoją stronę; Z tego względu, nie mam dobrych relacji z żadnym z nich, i w zasadzie też z tego względu, ciężko nazywać mi ich rodzicami. Czegoś takiego jak miłość bezwarunkowa to od nich nie doświadczyłem, a na ich warunki niemal nigdy nie szedłem.
Co do złych wspomnień, to zdążyłem sobie sporo odbić, w zasadzie tylko dlatego jestem w stanie pisać takie rzeczy.
Piszę je w sumie też dlatego, że nie mam z kim rozmawiać, tym bardziej na takie tematy. Mało ludzi których znam, ma jakieś takie traumy rodzinne. Cieszę się, jeżeli po przeczytaniu tego, ktoś widzi tu więcej niż marudzenie, jojczenie czy bóg wie co.
Chyba oczekuję jakiejś refleksji, czy rady, co z tym wszystkim zrobić. A rodzice sami od siebie nigdzie nie pójdą, oni w ogóle chyba nigdzie razem nie wychodzą. A wobec mnie, krytyczni jak cholera. :)

Odnośnik do komentarza

Do - ~xfghbsba

Idę już spać, więc będzie krótko i może nie za bardzo w temacie (późna pora już i mózg ino zipie ;-))
Przeczytałam "od deski, do deski". Historia smutna,niestety :(
Czyta się Ciebie fantastycznie, nie można przerwać...
Jesteś inteligentnym człowiekiem i wierzę,że dasz sobie radę.
Jeśli chciałbyś pogadać, daj znać, to jakoś się możemy ustawić.
Chętnie "służę uchem", czasem i dobrymi chęciami ;-)
P.S. Głowa do góry, pozdrawiam.
Dooobranoc, spokojnej nocy.;-)

Odnośnik do komentarza

Przeczytałam całość i powiem szczerze, że chciałabym Cię poznać. jestes naprawdę fajnym facetem fajnie piszesz, a co do sytuacji, którą opisałes, to ja bym powiedziała rodzicom, że ich postępowanie nie jest normalne - porozmawiaj też o tym np. z babcią, jak o wygląda z Twojej strony. jeśli to nie przyniesie rezultatu zgłos sie po stypendium na uczelni albo poszukaj pracy i wyneis sie do akademika bo zwariujesz w domu. Zyj wlasnym zyciem.

http://straznik.dieta.pl/zobacz/straznik/?pokaz=601651b7128e8c5ce.png

Odnośnik do komentarza

dadaaria
Przeczytałam całość i powiem szczerze, że chciałabym Cię poznać. jestes naprawdę fajnym facetem fajnie piszesz, a co do sytuacji, którą opisałes, to ja bym powiedziała rodzicom, że ich postępowanie nie jest normalne - porozmawiaj też o tym np. z babcią, jak o wygląda z Twojej strony. jeśli to nie przyniesie rezultatu zgłos sie po stypendium na uczelni albo poszukaj pracy i wyneis sie do akademika bo zwariujesz w domu. Zyj wlasnym zyciem.

W całości popieram ! :)

Odnośnik do komentarza

Ja też popieram, choć nie jestem pewna czy rozmowa przyniesie sens, bo oni tak bardzo zżyli się z takim stanem rzeczy, że dla nich to chyba jest po prostu normalne i rozmowy tutaj mogą prowadzić tylko do kłótni i bagatelizowania problemu. jesteś dorosłą osobą, więc pdoczas jakiejś kłótni zapytaj ich wprost czy to jest rodzinne ciepło, które tworzy rodzina i czy rodzina tak się zachowuje, czy nie widzą jak to wygląda, że to nie jest normalne. powiedz im szczerze jak to wygląda i że w tej sytuacji powinniscie pomysleć nad jakąś rodzinną terapią. jeśli oni uznają, że to bzdury i jest wszystko ok, to faktycznie najlepszym sposobem bedzie po prostu wyniesienie się z domu. Jeśli chodzi o jedzenie, bo to mnie troche zszokowało, to powiedz, że nie masz 14 lat i potrzebujesz więcej niż jedną bułkę, jesli rodzice nie mogę Ci tego zapewnić z powodu tylko im znanego to po prostu musisz znaleźć pracę i się odciąć.

http://www.ticker.7910.org/an1cMls0g411100MTAwNDcxNGx8MzU1NjZqbGF8aW4gbG92ZQ.gif

Odnośnik do komentarza
Gość niezapominajka22

Podziwiam Cię, że widzisz to wszystko tak dokładnie, ich bezbrzeżną hipokryzję i swoją sytuację niewolnika w tym domu. Ja przeszłam podobne piekło, ale widzę to dopiero teraz, po latach... I jest juz za późno na pełne uniezależnienie się. Moi rodzice zniszczyli mi zycie, okradli mnie, rozbili mi małżeństwo. Żyłam nie swoim, ale ich życiem Jestes bardzo młody, masz szansę na zbudowanie sobie swojego życia, uciekaj, trzymam kciuki!!!!

Odnośnik do komentarza

Dziękuję za wszystkie miłe słowa. Co do rozmowy, to słowa to za delikatny sposób przekazu. Zresztą, wszelkie zgłaszanie jakichś pretensji to tylko okazja to zademonstrowania postawy pt. "HA! no i widzisz, kto tu rządzi!". Co do dziadków, to babcia wychowywała się na wsi za dawnych czasów, i tam takie 'pomiatanie' dziećmi to nic niezwykłego, no i za socjalizmu, to sprawa z pracą była nieco prostsza niż dziś. ( do czasu rzecz jasna ;p )
Akademik? raczej ograniczają mnie ich dochody. Przy czym, tak to jest w tym kraju chyba, że ja nie mam prawa nawet do zaświadczeniu o ich dochodach z urzędu skarbowego. :)

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...