Skocz do zawartości
Forum

Zostać? Odejść? Nie wiem co mam robić?


Gość kotka2

Rekomendowane odpowiedzi

Witam,

mam taki problem związkowy. Jestem z facetem już 4 lata. To jest trudny związek, pełen wzlotów i upadków. Te 4 lata były burzliwe, nawet skończyły się tym, że teraz nie mieszkamy razem (ja się wyprowadziłam). Jestem w stanie wybaczyć mu to, co się działo w przeszłości, zapomnieć i iść dalej. Ale teraz nie wiem kompletnie co począć. Otóż mój facet jest niestabilny emocjonalnie. Po latach namów na terapię indywidualną, w końcu podjął się tego (sam z własnej woli widząc jak to jego życie wygląda) i w końcu zaczął coś ze sobą robić. Fajnie, cieszę się dla niego, ale co z naszym związkiem? On jest jak warzywko emocjonalne. Właściwie, to powinnam się nim teraz opiekować, być wyrozumiała i czekać. Tylko na co? Mam ogromne wątpliwości, czy ten chłopak nadaje się na męża i ojca. Te 4 lata pokazały mi, że trudno jest się nam razem dogadać. Nie udało się urządzić wspólnego domu, były rozstania, wyprowadzki, nie zaręczyliśmy się itp. Wiem, że on mnie kocha, stara się mi pomagać tak jak umie (dzwoni, pisze, przyjeżdża, gotuje, pomaga mi finansowo, z pracą, zabiera na wycieczki, kupuje drobne rzeczy) ale w 100% to nie jest to o czym marzę (stabilizacja, pewność, przewidywalność). Najgorsze jest też to, że pomimo tej całej zawieruchy z mieszkaniem osobno, nasza bliskość i stopień rozumienia siebie wzrasta. Czuję, jak nasza miłość dojrzewa (wiem, śmiesznie przy tych faktach to brzmi, ale to jest coś głębszego niż rok czy dwa lata temu). Jesteśmy coraz bardziej szczerzy wobec siebie, dzięki tej terapii on potrafi już bardziej otworzyć się na mnie, rozmawiać ze mną, mówić mi o swoich lękach, strachu, okazywać przy mnie bezbronność. I ja nie wiem co mam zrobić. Bo bardzo go kocham i chcę go teraz wspierać, być dla niego najlepszym przyjacielem (bo też widzę, że się stara), ale z drugiej strony racjonalny umysł podpowiada mi, że powinnam odejść, ułożyć sobie życie z kimś innym - stabilnym, dojrzałym, i nie łudzić się nadzieją, że pomiędzy nami się kiedyś ułoży (dom i dzieci - on chce i ja też, nawet on ostatnio bardziej, ale ja poprosiłam go abyśmy przestali w takiej sytuacji o tym rozmawiać, bo sami siebie oszukujemy, że to może za jakiś czas zaistnieć) i się dogadamy. Skoro przez 4 lata było tak burzowo, to już się nie uda.

Odnośnik do komentarza

Uciekaj czym szybciej. Dlaczego byłas tyle czasu z nim to nie wiadomo. Oczekawania wasze są b. rózne. On od psychologa dostal pozwolenie na obnażenie się przed Tobą ze slabości, a Ty poczułaś się tym strasznie zaskoczona i zrozumialas, ze powinnaś być dla niego oparciem. A Ty chcesz mieć oparcie a nie matkować komuś, to Cie teraz jak on się bardziej odsłonił, po prostu mierzi, nie jest w Twoim odczuciu facetem, opoką. Odejdż od niego. On to bardzo teraz przeżyje, bedzie mu się wydawalo, że świat się dla niego kończy, ale jak już się z tego wygrzebie, to się zdecydowanie umocni. Będzie wiedzial, że przed kobietą za bardzo nie okazuje się wahania, sam w sobie szybciej przemyśli czego chce od życia i już z gotowymi pomyslami do dziewczyny będzie podchodzil. Być może, że po to się spotkaliście, aby każde z Was doroslo i nauczyło się czego od życia oczekuje.

Gdyby jednak się okazalo, że jednak Ci się wydaje, że go kochasz i jednak chcesz być z nim to może dolącz do niego na zasadzie terapii par.

"Domorosłe"psychologowanie podpowiada mi,że byliście dla siebie tylko etapem w dorastaniu i formułowaniu swych oczekiwań wobec życia, partnera, ale może się mylę? Terapia może by to bardziej uwidocznila, lub Twoje własne jeszcze glębsze przemyślenia. Czy być z nim czy nie być ,to są decyzje Twoje i inni tylko sugestiami swoimi mogą podsunąc do rozkminienia wewnątrz sobie Waszych problemów.

Przemyślanych i rozsądnych decyzji życzę.

Odnośnik do komentarza

Weż tez pod uwagę,że facet b. silny, odpowiedzialny może sie przy bliższym poznaniu okazać zbyt despotyczny. On już wie czego chce, co jest dobre dla niego, jego rodziny i chce tylko po kolei realizować plan. Nie ma czasu na przegadywanie kwestii dla niego oczywistych. Jestes jednym z jego trybików do osiągnięcia sukcesu. Jestes żoną, on osiąga pewien status finansowy, możesz mu być w tym tez potrzebna i chodzić do pracy (coby nie pomyślal,ze lecisz na jego pieniądze)| macie dzieci i masz się nimi zajmować a nie wchodzić z nim w dyskusje, czy może jednak lepiej tak czy siak. On już wie, że najlepiej jest tak jak on wymyślil.

Tak podsunęlam Ci inny model mężczyzny, bo od takiego jak teraz masz, szybka droga aby wpaść na powyższego, którego w Twoim odczuciu przy wspólnym życiu będziesz uważala za despotę a on w swoim odczuciu będzie tylko silnym mężczyzną, ktory wie, czego chce od życia i nie lubi się mazać i za dużo gadać o czym nie trzeba.

Odnośnik do komentarza

Dziękuję, że pochyliłaś się nad moim wpisem. Co jest ciekawe, kiedy go poznawałam, to był on facetem, jak z Twojego przykładu drugiego: silny, konkretny, wie czego chce. Poznaliśmy się w pracy i on tam jawił mi się jako niezły przedsiębiorca, konkretny szef, a także poukładany pan dyrektor zarządzający inną firmą. Robił wszystko żeby mnie zdobyć, stawał na głowie, żeby mi zaimponować. Więc..., takie mogą być początki i złudne postrzegania drugiego człowieka. W miarę upływu czasu, jak się poznawaliśmy, okazywało się, że jest to człowiek rozwalony wewnętrznie, z mnóstwem wątpliwości, strachu, niepewny swoich decyzji. I finalnie, skończyło się to tym, że ja się wyprowadziłam, a on widząc, że sobie już kompletnie nie radzi poszedł na terapię. I chodzi, 2 razy w tygodniu, i wiem, że jak on sobie coś postanowi (w tym przypadku naprawa siebie i dojście do stabilizacji) to to osiągnie. Ale..., tak masz rację.., trudno mi się do tego nawet publicznie przyznać, ale stracił w moich oczach jako mężczyzna, nie czuję, żeby on mógł być moim oparciem jako mąż i ojciec moich dzieci. Pomimo, że go tak strasznie kocham. I chyba muszę rozstać się z nim z rozsądku, bo dłużej tej niepewności, jego braku obecności na co dzień nie zniosę. Poza tym, czuję podobnie jak ty - dopóki będziemy tę chaotyczną relację kontynuować, dopóty on nie zostanie sam na sam ze sobą, a ja będę żyć w rozchwianiu, które mnie wyniszczy. Myślę, że oboje boimy się puścić, bo co dalej? Jak żyć dalej bez siebie, jak my bez siebie tygodnia nie możemy wytrzymać. Ale chyba to musi nadejść. Czuję, dojrzewam do tego, że jest to jedyne wyjście. Dziś przez telefon mu to wypłakałam. On to rozumie. Sam cierpi z tego powodu. Ale tak chyba musi być. Czas leci. Jesteśmy już po 30. Szkoda życia, na taki chaos.

Odnośnik do komentarza

No niestety, ten związek chyli się ku upadkowi i nie pozostaje mi nic innego jak finalnie się z niego ewakuować. Kukunia55 moim zdaniem dotyka sedna problemu: to jeszcze musi być nie to, skoro aż przez 4 lata nie udało się nic stabilnego zbudować. Tak, kocham go, on mnie też, ale czegoś tu brakuje, coś szwankuje. Podejście do wspólnej terapii było (pani się nie podjęła, bo powiedziała nam po konsultacjach, że problemem nie jest sam związek, ale coś indywidualnie w nas - dając do zrozumienia, że zaleca terapię indywidualną, bardziej jemu). Ja już też raczej nie mam nadziei na nasze dotarcie, wypaliłam się, raczej nie zaufam mu tylko w słowa. Poza tym, do głosu dochodzi rozsądek, mam świadomość, że on już jest po jednym nieudanym małżeństwie, teraz ze mną też nie wychodzi. Po prostu nie ma jakiś kompetencji, wiekowo już też zaawansowany, po prostu i ze mną nic z tego nie będzie. Cieszę się, że jakoś tak nawet rozumiem go, że taki jest, bo nie chciałabym odejść i żywić do niego jakiś żal. Chciałabym mu finalnie wybaczyć krzywdy z kilku ostatnich lat i zaakceptować to, że nam nie wyszło. Życzę mu przecież jak najlepiej i żeby był szczęśliwy (bo teraz nie jest, sam cierpi). Bardzo się boję tego, jak to życie bez niego będzie wyglądało, ale postanowiłam, pomimo tego strachu, działać i iść w to nieznane. Jedyne co wiem na pewno, że bez niego będę mniej rozchwiana i bardziej stabilna emocjonalnie. Choć szkoda mi tego uczucia/związku, ale tak będzie lepiej dla mnie i dla niego.

Odnośnik do komentarza

Powiedzmy, że potraktuję Twoją wypowiedź na serio :). Określenie miękki do niego nie pasuje. On na co dzień, w swoich działaniach był bardzo konkretny, odważny i wytrzymały (w wolnym czasie się wspinał, trenował do zawodów), ale rozwalał się emocjonalnie (zmiany nastrojów, wahania, silne reakcje emocjonalne) kiedy coś nie szło mu po jego myśli. To mnie wykańczało. Jak mu na coś, co mi się wtedy nie podobało, zwróciłam uwagę, to kłótnia murowana. Bardzo był wrażliwy. Za bardzo. A jeśli chodzi o tę sferę, to miał bardzo duże libido i w łóżku bardzo o mnie dbał (mieliśmy świetne pożycie seksualne, choć musiał się pogodzić, że ja trochę mniej i rzadziej). Dziś tęsknię za nim bardzo, serce mi krwawi, no ale podjęłam decyzję.

Odnośnik do komentarza

Witajcie, trochę mnie tu nie było i chciałam napisać jak się dalej potoczyły sprawy. Od ponad 2 tygodni nie mamy żadnego kontaktu. Poprosiłam go o to, a on to uszanował. Pierwszy tydzień był ciężki, bo budząc się rano zadawałam sobie pytanie: czy to się na prawdę dzieje (zerwanie). Potem jakoś wróciłam do normy. Za mało czasu jeszcze upłynęło, aby chciała głęboko przeanalizować ten związek - nie czuję się na to gotowa, ale jedno co mogę powiedzieć to to, że ten spokój ducha, brak napięcia emocjonalnego, stabilny dzień jest czymś bardzo dobrym dla mnie. Nie ma już chaosu, sama decyduję jak się dzień potoczy. Zniknął mi ból w plecach. Ale myślę o nim, co dziennie. Nadal jest dla mnie ważny. Szczególnie odczuwam jego brak, kiedy gdzieś wyjeżdżam i zostaję kompletnie sama. Wtedy wiem, że żyję już teraz w pojedynkę, nie w związku. Nie ukrywam, że podświadomie wciąż liczę na to, że się zejdziemy. On chyba też, bo ostatnio po sesji z terapeutą wysłał mi sms, że przepracuje swoje problemy na terapii i zdobędzie mnie na nowo. Ale czas pokaże. Nie wiem, czy byłabym w stanie mu znów na nowo zaufać i wejść w to po raz kolejny. Raczej nie. Za dużo się wydarzyło i wiem, że tak żyć nie będę. Nie wiem, może za kilka miesięcy spotkamy się jako nowi ludzie? Nie wiem, gdybam. Myślę, że czas pokaże dokąd nas to wszystko zaprowadzi. Jedno jest pewne - cieszę się z tego zerwania. Cieszę się, że dojrzałam do tej decyzji. Cieszę się, że teraz życie ode mnie zależy. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza

Gratuluję odwagi i trudnych decyzji.
Miło się czyta jak osoba sama widząc ,że związek ją męczy chce zmienić swoje życie.Szkoda ,że tak mało jest kobiet odważnych,przebaczają w nieskończoność liczą na coś co nigdy się nie spełni.Czyli szczęśliwe życie jest tylko w naszych rękach.POWODZENIA I WYTRWAŁOŚCI.

Odnośnik do komentarza
Gość ania2586

witaj
szacunek z powodu podjętej decyzji.
mówię to nie dlatego żeby cię podbudowac ale dlatego że rozumiem twoją sytuację bo sama byłam w bardzo podobnej.
z ta różnicą że nie miałam odwagi tak jak ty od razu odejść bo kochalam. gdy ta decyzja już nastąpiła przez 4tygodnie nie było żadnego kontaktu. zaczęłam stawac na nogi ale gdy się odezwał serce mi zmieklo i się z nim spotkałam myśląc że może ten czas bez siebie coś zmieni.

bardzo się mylilam i żałowalam tego spotkania bo to jak grzebanie w blocie które blotem pozostanie.

ŻYCZĘ WYTRWAŁOŚCI ZWŁASZCZA GDY SIĘ ODEZWIE. A DUŻE PRAWDOPODOBIEŃSTWO ŻE TAK BĘDZIE
FACECI NIE ZNOSZĄ ŻEBY KOBIETA ICH ODCHODZILA. NA TO NIE POZWALA ICH DUMA. NIC ZE ZWIĄZKU BY NIE BYŁO ALE SAM FAKT ŻE KOGOŚ MA JEST SATYSFAKCJA NAWET KOSZTEM CIERPIENIA I BRAKU SPEŁNIENIA ŻE STRONY DZIEWCZYNY W ZWIĄZKU.

Odnośnik do komentarza

Próbuje się kontaktować, na zasadzie, żebym wiedziała, że jest (sms). Nie odpisuję, bo wiem, że to nie ma sensu. Nas już nie ma i tego związku też. Zauważyłam, jak bardzo ważna jest w życiu dyscyplina. Że jak się powie A, to potem B i tak dalej. Kiedyś, będąc z nim w relacji, wybaczałam i wybaczałam, tak jakbym nie widziała wtedy, że zmierzamy donikąd. Ale chyba każdy ma swój próg i moment na dopuszczenie do głosu zdrowego rozsądku. Wiem, też, że gdybym się z nim dziś spotkała, to na chwilę żyłabym szczęściem, a potem, po powrocie do domu znów byłabym skonfliktowana sama ze sobą, nieszczęśliwa, niepewna. Nie zrobię sobie już tego. On też wie, że pod tym kątem nie ma już czego u mnie szukać. Poza tym zauważyłam jeszcze jedno, pomimo, że myślę o nim w dużej mierze ciepło, to w większości wciąż odczuwam ból płynący z krzywd, które doznałam od niego. I to nie mija. Nie mijało jak byliśmy razem, nie mija teraz. Boję się, że nie będę umiała mu wybaczyć, i będę żyła z tym workiem kamieni już zawsze. Tak bardzo chciałabym wybaczyć i ulżyć sobie w tym bólu. W wyniku wszystkich tych zmian, które zachodziły we mnie w związku z tym rozstaniem (szykowałam się) udało mi się rozpocząć nowe studia podyplomowe i zacząć naprawdę starać się o zmianę na lepszą pracę. Mi rozstanie i i decydowanie o sobie służy :).

Odnośnik do komentarza
Gość patpatpat

Nie rozumiem takich ludzi jak Ty. Tkwią w toksycznym związku latami, pozwalają na wyrządzanie sobie różnych krzywd itd. , a w momencie, kiedy druga osoba chce się zmienić i podejmuje terapie to się tę osobę porzuca ... Gdzie tu logika? Proszę, może chociaż Ty mi wytłumaczysz. Skoro coś do siebie czujecie, skoro to trochę już trwało i byłaś przy nim mimo wszystko to musi coś znaczyć. Nie mówię, że masz mu wszystko wybaczać i głaskać po główce - nie. Chodzi o to, że skoro chce się zmienić, a Ty dodatkowo napisałaś, że jak on czegoś chce to to zrobi, myślę, że dobrym rozwiązaniem było by go jakoś wspierać. Wspierać można na różne sposoby. Na tego typu osobowość działa stanowczość, czyli np. uświadomienie komuś, że dalszy związek będzie możliwy, jeśli się naprawi i podkreślenie, że nie tylko dla Ciebie, ale głównie dla siebie, bo tylko wtedy ta zmiana będzie prawdziwa i żeby czuł, że faktycznie się zmienia, a nie tylko na chwilę, żeby Ci coś pokazać i zaraz wrócić do tego co było. Nawet nie wiesz co taka motywacja potrafi zrobić z człowiekiem, a tym bardziej jeśli jemu na Tobie zależy. Pomyśl o tym.

Odnośnik do komentarza

Autorka wątku jest dorosła i zrobi to co uwaza za słuszne i najlepsze dla niej ,niezależnie co my sobie tu będziemy pisać.

Niemniej do "patpatpat" - "Nie rozumiem takich ludzi jak Ty. Tkwią w toksycznym związku latami, pozwalają na wyrządzanie sobie różnych krzywd itd. , a w momencie, kiedy druga osoba chce się zmienić i podejmuje terapie to się tę osobę porzuca ... "
Z mojego czytania wyszło,że autorka tkwila w trudnym związku, az zrobil się on tak trudny, że się wyprowadzila i jeszcze utrzymawala kontakt ze swoim partnerem. Partner ów, zaskoczyl wówczas, że dziewczyna mu ucieka, powoli wymiksowuje się ze związku. Wtedy wlaśnie wymyslil, że on może na terapię, czego wcześniej jakoś nie byl uprzejmy wysluchać, choć mu to proponowała. Dziewczyna jeszcze bohatersko chciala się udac z nim na terapię par , ale psycholog stwierdzila, że terapii to teraz potrzebuje tylko on. Ja mysle, że jeśli on najpierw mial żonę, potem 4 -letni związek z autorką, który chyba jednak się rozpadl, to on podjął bardzo sluszną decyzję. Jeszcze trochę życia przed nim i ewentualny inny , następny związek może też pięknie zniszczyć o ile nie nauczy się panować nad huśtawką nastrojów, o ile nie będzie umial sam siebie zastopować jak będzie w nim narastala agresja, chęć dokuczenia drugiej osobie, wyżycia się na niej za frustracje dnia codziennego, umiejętnosc opanowania języka i nie ubliżania kobiecie, nie szydzenia z niej, nie udawadniania jej, że jest glupia i nic nie warta i bez niego to po prostu by zginęla i inne... Jest teraz w dobrych rękach pani psycholog, która z nim na czynniki pierwsze rozkminia dlaczego potrafi się w stosunku do najbliższej osoby zachować nie fair, podpowiada mu rózne techniki, ktore mogą mu być przydatne nad skutecznym panowaniem nad sobą. I niech w tych umiejetnościach jak najbardziej się utwierdza, bo na pewno niejednokrotnie mu sie przydadzą.

"Na tego typu osobowość działa stanowczość, czyli np. uświadomienie komuś, że dalszy związek będzie możliwy, " Miło,że "patpatpat" pochylasz się nad partnerem "kotki" i życzysz mu dalszego i szczęsliwego z nią związku. Tylko zauważ, że ona pisze "Poza tym zauważyłam jeszcze jedno, pomimo, że myślę o nim w dużej mierze ciepło, to w większości wciąż odczuwam ból płynący z krzywd, które doznałam od niego. I to nie mija. Nie mijało jak byliśmy razem, nie mija teraz. Boję się, że nie będę umiała mu wybaczyć, i będę żyła z tym workiem kamieni już zawsze. "

Dziewczyna jest tak dyskretna,że nie epatuje nas rodzajem krzywd jakich doświadczyła od partnera, ale jakoś jak na razie jej trudno to zapomniec. Niemniej w ramach wielkoduszności Ty byś uważala, zeby jemu bylo na świecie dobrze, to ona teraz wlaśnie powinna go pięknie niańczyć. Jak się wyniosla od niego, to już tak jej dokuczył,że się ratowala. On teraz powinien się "naprawić", ale już dla innej. Ona swoją porcję krzywd musi w sobie jakoś przerobić, aby mieć szacunek do samej siebie. Jeśli Ci ktoś dokuczal, a Ty z nim bylas, to sama zaczynasz wątpić w swoją wartośc. Musisz sobie dośc natłumaczyć,że bylaś, bo byly też dobre chwile, bo wierzylaś, że Cię bardzo kochal, tylko jego ulomny charakter, tak nim kierował, że czasem mimochodem Cię krzywdził. Jak ustawi sobie wewnętrzny balans, że bylo okrutnie żle, krzywdząco dla niej, ale też były piękne chwile, gdy czuła się bardzo kochana i potrzebna, to sobie sama będzie umiala spojrzeć w oczy i po zamknięciu tego rozdziału w życiu będzie gotowa do dalszej drogi już bez niego.
Tak w życiu bywa,że ludzie się spotykają ze sobą po to ,aby wewnętrznie dorosnąc ,a nie żeby żyć dlugo i szczęśliwie jak to w bajkach bywa.Najpiękniej będzie jak z tego wspólnego czasu ocalą w swoich głowach to co bylo między nimi wzniosle i szlachetne, co ich łączyło, co budowało ich a z czasem będa umieli sobie odpuści niedoskonalości i wady. Oni w tym związku poznali również swoje potrzeby. On dowiedział się,że jednak musi szukać pomocy fachowca, aby nauczyć się panować nad sobą, a ona, że szuka męzczyzny bardziej emocjonalnie stabilnego i wyrażnie pisze, kandydata na ojca swoich dzieci( a jemu w jej oczach do tej funkcji dużo brakowalo).

Odnośnik do komentarza
Gość patpatpat

kikunia55
Niemniej w ramach wielkoduszności Ty byś uważala, zeby jemu bylo na świecie dobrze, to ona teraz wlaśnie powinna go pięknie niańczyć.

Kawałek mojej wypowiedzi, który miał na celu uniknięcie takich podsumowań:

"Nie mówię, że masz mu wszystko wybaczać i głaskać po główce - nie."

Ekhm... A poza tym nie napisałam autorce czegoś w stylu: WRÓĆ DO NIEGO TY NIECZUŁA KOBIETO. Zapytałam tylko dlaczego tak się dzieje, dlaczego podejmuje się takie decyzje w stosunku do drugiej osoby w momencie kiedy ona podejmuje jakieś środki do zmiany, a nie dużo wcześniej. Jestem ciekawa po prostu. Wiem, że autorka zrobi co chce, w końcu trudno też doradzać skoro to ona wie jak było, nie my, a nie jest w stanie wszystkiego opisać, całych 4 lat.

+ kolejne zdanie, które tym razem zostało ucięte, przez co straciło połowę sensu, które później ty dodałaś w swojej wypowiedzi:

"Wspierać można na różne sposoby. Na tego typu osobowość działa stanowczość, czyli np. uświadomienie komuś, że dalszy związek będzie możliwy, jeśli się naprawi i podkreślenie, że nie tylko dla Ciebie, ale głównie dla siebie, bo tylko wtedy ta zmiana będzie prawdziwa i żeby czuł, że faktycznie się zmienia, a nie tylko na chwilę, żeby Ci coś pokazać i zaraz wrócić do tego co było."

Kurde, dlatego nie lubię dyskusji bo każdy zazwyczaj przeinacza kogoś wypowiedzi. Chyba jednak powinnam powrócić do siedzenia cicho :|

Odnośnik do komentarza

Cześć Dziewczyny, dzięki za komentarze i podzielenie się własnymi opiniami. Dziś widzę to tak, że gdybym się nie wyprowadziła, gdybym rok temu nie poszła na terapię, gdybym nie zainwestowała w swoje (nie wspólne) mieszkanie (to go przeraziło), nie zapisała się bez jego wiedzy na studia, on dalej tkwił by w tej czarnej dziurze. Patpatpat pisze o postawie stanowczości wobec takich ludzi, która motywuje ich do zmiany. I taki jest fakt, tylko zobacz do jakich ja kroków musiała się posunąć, żeby kategorycznie powiedzieć mu: koniec z takimi zachowaniami, z takim traktowaniem mnie - musiałam się wyprowadzić i zerwać relację. Inaczej się nie dało. Jak byliśmy ze sobą, to taka normalna stanowczość nie działała - on mnie zjadał jak smok. Miał tak silną osobowość, że kiedy mu mówiłam stanowczo o swoich potrzebach, albo jak ja to widzę: tego nie chcę, wolę to, nie rób tamtego, zróbmy tak i tak, to on na poziomie podświadomości miał to gdzieś. To była ciągła walka z dużym, wyrośniętym "bachorem". Kiedy podglądałam normalne związki i te same problemy, to widziałam tam zawsze, że ludzie mogą je na spokojnie rozwiązać, szanuje się partnera z jego odmiennością, jedno w końcu mówi: "doooobra, nie ma sprawy" i te związki się kręciły. Były trwałe i stabilne. Taka moja postawa wobec niego nie zdawała egzaminu. On mnie zjadał jak krokodyl. Kiedy się zorientowałam, że sama zaczynam przechwytywać jego zachowania i reakcje na sprawy życia co dziennego, wystraszyłam się. To nie byłam ja. Pomimo tego, że jestem bardzo wrażliwą osobą, to jestem też bardzo wyrozumiała i elastyczna. Potrafię się bardzo dobrze dogadać z ludźmi. Szanuję ich. Więc..., nie było szans żeby to kontynuować. Nie było normalności, normalnych zachowań (zawsze skrajne i nigdy nie wiedziałam, co się dziś wydarzy), to poczucie winy, które we mnie wzbudzał, to zrzucanie na mnie odpowiedzialności, że nasza relacja tak źle wygląda. On mnie zjadł! Więc..., gdybym nie odeszła, on nie poszedł by na terapię, bo ten kieracik nadal by trwał. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że nie tyle ja muszę się ratować (choć przede wszystkim), ale jeśli nie odejdę, on nigdy nic ze sobą nie zrobi. Wiedziałam, że mnie kocha, i tylko strata mnie może go otrzeźwić. O czymś podobnym pisała Kukunia55 kilka postów wyżej. Gdybym też kontynuowała ostatni charakter naszej relacji (mieszkamy osobno, spotykamy się co kilka dni, on chodzi na terapię) też z jego leczenia nic by nie wyszło, albo trwałoby ono w nieskończoność (to podpowiadała mi intuicja) - on znów miałby wszystko, przy minimalnym wysiłku: mnie, terapię, zachowany porządek życia (czyli blisko mnie, ale nie za blisko, przyciąganie-odpychanie, co przecież kochał robić i miał to wgrane w swój kod DNA - poważne zaburzenie dziewczyny..., byłam przez to taka nieszczęśliwa). Więc, to nie jest jakieś tam porzucenie, kiedy ktoś potrzebuje wsparcia, to w sumie jest strategia, aby odciąć go w końcu od furtek bezpieczeństwa (np. od przez całe swoje młodzieńcze i dorosłe życie był w związku, nigdy sam, więc zawsze miał jakąś "ofiarę" z której czerpał energię, ja wręcz przeciwnie), aby sam w końcu spotkał się ze swoim życiem i samym sobą, no a ja: żebym nigdy nie weszła już w tak toksyczną relację. Miłego dnia!

Odnośnik do komentarza
Gość patpatpat

Dziękuę za odpowiedź, kotka2 .

Jeśli jesteś po prostu ciekawa, możesz zwrócić uwagę na pograniczne zaburzenie osobowości lub też osobowość niedojrzałą, oczywiście z dozą dystansu, ale może dostaniesz parę odpowiedzi na niektóre pytania dotyczące jego i was. Z Tobą jest wszystko ok, pamiętaj.

Odnośnik do komentarza

Patpatpat - to już nie ten czas... To już nie jest mój problem, a jego. Naczytałam się o tym wszystkim przez te wszystkie lata. Kupowałam mu książki, podsyłałam artykuły, próbowałam umówić na wizyty u specjalistów. Dziś, o tyle ta wiedza jest mi przydatna, że już wiem, że nie ma mowy, aby ojcem moich dzieci został ktoś z takimi problemami. Był to też jeden z głównych powodów, który popchnął mnie do rozstania. Wystarczy, że ja przeszłam z nim przez ostatnie 4 lata armagedon. Dzieciom tego nie zafunduję. Swoją drogą, kiedy poszedł do obecnego terapeuty, ten nie postawił mu jasnej diagnozy, może chciał uniknąć jakiejś stygmatyzacji, może tak pracuje. Po 3 konsultacjach powiedział tylko, że są w nim co najmniej 3 różne, zwalczające się na wzajem osobowości. Długa droga przed nim do integracji. PS. Ja dziś kupiłam sobie kilka fajnych rzeczy, a co! :).

Odnośnik do komentarza

Co u mnie? W sumie tęsknię. To już kolejny tydzień jak nas nie ma. Brakuje mi go, wspólnego spędzania czasu w określony sposób razem z nim. W zeszłym tygodniu się widzieliśmy, miał coś mi przekazać (nie bezpośrednio) to zadzwonił do mnie, że stoi pod bramą i czy możemy się spotkać. Wpuściłam na herbatę. Zdenerwowałam się, że przyszedł, powiedziałam mu co o tym myślę, a później tak usiedliśmy przy stole i spojrzałam na niego po ludzku. Znam go na wylot. Rozwalony jest strasznie, terapia nieźle wyciąga z niego najboleśniejsze rzeczy. Widzę postępy, już nie zwala odpowiedzialności za swój problem na innych, przede wszystkim widzi do, przyznaje się do błędów, tego, że mnie krzywdził, że postępował źle. Zapytał się też mnie dlaczego mu się to przytrafiło, dlaczego on? No wiadomo - na to nie ma odpowiedzi. Tak po prostu jest. Każdy ma coś. Potem w smsie podziękował mi, że go rozumiem, że "pierwszy raz mnie słyszy", że "zobaczył" w końcu mnie, że w końcu do niego dotarłam. Myślę, że to jakiś sukces terapeutyczny. Terapeuta chyba dobrze go prowadzi. Ale rozważają wsparcie się farmakologią, bo on czuje się coraz gorzej. No i tak mija ten czas. Święte już nie spędzimy razem, sylwester ze znajomymi odwołany, nowy rok oddzielnie. Może kiedyś znów będziemy razem szczęśliwi? On chyba też ma taką nadzieję. Chciałby mnie odzyskać. Zobaczymy. W każdym bądź razie, obok tego moje życie jest teraz pogodne, stabilne i z atrakcjami, które w dobry dla siebie sposób sobie dawkuję. Dbam o siebie i uprawiam sport, rozwijam się zawodowo. Pozdrawiam wszystkich.

Odnośnik do komentarza
Gość dobrze to przemyśl

~kotka2
miał bardzo duże libido i w łóżku bardzo o mnie dbał (mieliśmy świetne pożycie seksualne, choć musiał się pogodzić, że ja trochę mniej i rzadziej). Dziś tęsknię za nim bardzo, serce mi krwawi, no ale podjęłam decyzję.

I będziesz tęskniła, bo znaleźć dobrego ruchacza nie jest łatwo - jednym to się zdarza parę razy w życiu, innym tylko jeden taki się trafi, a są i tacy, którzy nigdy nie trafią na swojego idealnego ruchacza.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...