Skocz do zawartości
Forum

Kto ma rację? On czy ja?


Gość Patrycja_13

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Patrycja_13

Może w skrócie, bo trochę dużo tego jest.

Znamy się już 4 rok. Związek burzliwy, ja dałam mu w kość, a on mi. Bardzo duże uczucie do siebie, ale za cholerę nie umieliśmy zapanować nad emocjami i związek wciąż był chaosie.

On przeżywał to, że rozszedł się z poprzednią dziewczyną dla mnie, bo się zakochał. Targały w nim emocje, poczucie winy. Wyprowadzał się, próbował wybadać czy mogą do siebie wrócić (nie chodziło o uczucia do niej, tylko o powrót do tego co znane, a żyli długo ze sobą, w kupionym domu i jak małżeństwo).

Ja szaleję z braku pewności i braku poczucia bezpieczeństwa.

W międzyczasie mieliśmy próbę mieszkania osobno, nic z tego nie wyszło, bo i tak się ciągle spotykaliśmy, nie potrafiliśmy bez siebie żyć. Potem powtórna wprowadzka do niego. Żyjemy, próbujemy się dogadać, wciąż kłótnie się powtarzają. Na końcu miłość przeplata się z nienawiścią, idę na terapię i któregoś dnia zabieram kilka rzeczy i postanawiam, że nie chcę tak żyć.

Odcięcie się od siebie. Zdrowienie jego i moje. Po ok. miesiącu się widzimy, znów zaczynamy mieć się ku sobie.

Spotykamy się co jakiś czas. W końcu, któregoś dnia czuję, że tak nie mogę. Że pachnie mi tu starym schematem. On chce testować. Ja myślę sobie: co się zmieni za miesiąc, dwa. Nie chcę grać już w te klocki. Wóz albo przewóz.

On chce, żebyśmy starali się stopniowo odbudować do siebie szacunek, troskę. Kiedy się tak widujemy, pomieszkuję u niego, widzę ogromne zmiany w nas: on się stara, ja też, szanujemy się, jesteśmy cierpliwi, nie ma mowy o kłótni. Każdy siebie słucha, co jest dla nas nowością.

Więc, muszę przyznać, że to spotykanie po tym rozstaniu nam wychodzi.

Ale tak jak już pisałam, któregoś dnia po prostu we mnie coś pęka (on mówi, że następny weekend chciałby spędzić sam), a ja czuję się jakby mnie ktoś odstawił, wykorzystał (bo naprawdę daję dużo, kiedy się wodzimy), znów czuję się jak dodatek do jego życia (on nigdy nie dał mi odczuć, że jest ze mną na 100%), jeszcze czuję, że tracę godność jeżdżąc do niego, do tego mieszkania, gdzie tyle niefajnych rzeczy się tam wydarzyło, nie lubię tam być (nigdy nie czułam się tam jak w domu, bo on podświadomie nigdy mnie tam nie wpuścił).

I się zapiekłam w sobie. Nie chcę tego okresu przejściowego. Myślę, że mam prawo wymagać, żeby on po tym wszystkim co się wydarzyło określił się (czy budujemy związek na serio, który kończy się założeniem rodziny i posiadaniem dzieci), żebyśmy zamiast się testować, dogadywali się pod jednym dachem i naprawiali dzień po dniu, co zepsuliśmy, a nie weekendowymi wycieczkami i raz na jakiś czas spotkaniami.

Poróżniliśmy się o to. On chce zobaczyć, czy potrafimy się dogadać, szanować, ja jestem już tym zmęczona, pragnę ułożyć sobie życie stabilne, mieć wspólne plany na przyszłość, jestem już zmęczona ciągłą niewiadomą, tym, że on ciągle nie wie, miota się, nie potrafi się określić.

On mi mówi, że chcę mieć wszystko, od razu, że jestem niecierpliwa.

Ja mu mówię, że to nie jest początek związku, w którym można się dopiero co testować i bawić się w te klocki.

Po prostu, myślę, że dojrzałam do tego, że wiem czego chcę i chcę współkierować tym związkiem.

Nie wiem co mam dalej robić. Rozumiem, że takie przeciąganie liny, każdy na swoją stronę, nie jest dobre. Ale czy ja w końcu nie mogę wymagać, tych konkretów o których piałam? Czy to zawsze musi wyglądać tak, że związek idzie w takim tempie, kierunku jakim on chce (czyli moim zdaniem do donikąd).

Nigdy taka stanowcza nie była, ale czuję, że to jest ten moment. Nie chcę na nim niczego wymuszać, a już szczególnie przypierać do muru (on to tak odbiera, a wiadomo, jak wtedy się człowiek zachowuje - bardziej zrobi na złość), ale też nie mogę pozwolić na to, żeby kolejny rok ten związek był byle jaki.

Kto ma racje? Albo lepiej: jak znaleźć złoty środek?

Odnośnik do komentarza
Gość lepiej_osobno

o to poniekąd jak ja: On przeżywał to, że rozszedł się z poprzednią dziewczyną dla mnie, bo się zakochał. Targały w nim emocje, poczucie winy.

uważam, że 4 lata to aż nadto by się zorientować czy się chce próbować bawić w kontynuację znajomości, oczywiście w przypadku gdy ta znajomość utrzymywana była w realu.

tak tylko wtrącę, że w przypadku internetowych znajomości, to ja wiem, nie może jedno od drugiego wymagać deklaracji wielkiej miłości, nigdy bym się nie ośmieliła coś takiego wyznać komuś poznanemu w necie, albo nawet komuś do kogo sie coś kiedyś czuło, ale nie widziało kilka lat, bo nie mamy pewności czy po kilku latach na widok tej osoby czulibysmy to samo. nikt nie stoi w miejscu i zarówno charakter jak i wygląd tej osoby mogły się zmienić na niekorzyść, w takim przypadku głupio byłoby coś komuś obiecywać, bo i narobi się takiej osobie niepotrzebnie nadziei, a i samemu pozostaje się z rozczarowaniem.

także jestem tego zdania, że powinno się kuć żelazo póki gorące, a nie przeciągać w nieskończoność. jak tyle lat się nie dotarliście, to lepiej nie będzie. jak ludzie są prawdziwie za sobą, to upływ czasu tylko potęguje, tu tego nie widzę.

masz prawo wiedzieć na czym stoisz, bo przecież mamy jedno życie, lata lecą, nie będziesz trwać wieki w zawieszeniu, bo trzeba zaplanować choćby i to gdzie poszukiwać pracę i jakoś próbować chociaż ułożyć sobie zycie prywatne, a tym samym odciąć skalpelem przeszłość.

jak się spotkają ludzie przywykli do grania na kilka frontów, to takie kwiatki wychodzą. no chyba, że nie masz pojęcia o jakichś istotnych szczegółach życia, albo trafiłaś na słabego psychicznie, albo ma swoje inne urojenia.

najlepsze są krótkie piłki, łałałiła, wiadomo o co chodzi, a takie ugrzęźnięcie w błocie po łokcie przez lata, to jakoś nie wygląda optymistycznie.

i nie ma tu dobrania pod względem częstości/intensywności utrzymywania kontaktu. on woli sporadycznie, a ty reprezentujesz typ taki, że jak nie jest w miarę systematyczny, to ci przestaje zależeć.

Odnośnik do komentarza
Gość Patrycja_13

Cześć, dzięki za odpowiedz.

My się znamy z reala. Razem mieszkaliśmy, ostatnio ja to zakończyłam i wyjechałam. Ja myślę, że po tym rozstaniu, to jest już etap, że trzeba usiąść i ustalić kilka najważniejszych kwestii (skoro mamy się znów ku sobie, nie chcemy się rozstawać), a nie trwać w relacji kolejny rok, z nadzieją, że "jakoś się ułoży". Bo się samo nie ułoży.

Cieszę się, że dojrzałam już do takich decyzji. Zobaczę jak będzie, najwyżej definitywnie się rozstaniemy, bo nam nie po drodze.

Jadę do niego teraz na weekend, mam kilka spraw do załatwienia i on pomaga kupić mi samochód.

Nie będę nic wymuszać tylko, pewnie ten czas fajnie spędzimy, ale bez konkretnej rozmowy i przedstawienia swoich postulatów, co robimy ze sobą przez najbliższe kilka miesięcy, się nie obejdzie. On chyba już też to rozumie. Mam nadzieję.

Odnośnik do komentarza

Dla faceta jest tylko jeden zloty środek- środek dupy - centrum jego wszechswiata, swiątynia do ktorej pielgrzymuja jego mysli :-) nic konkretnego nie wynika z tego co piszesz.
Facet ciebie ma do poruchawki a tamta urabia zeby go przyjela z powrotem jak syna marnotrawnego

To moze niech kazdy z was wróci do swych byłych, chyba naljepsze rozwiazanie, jak sadzisz?

Odnośnik do komentarza

Facet lubi testować, długo i wytrwale. Jego poprzednia partnerka też pewnie liczyła na ślub i dzieci, a on testował...
Teraz testuje Ciebie, uzbrój się w cierpliwość, może się doczekasz.
"Targały w nim emocje, poczucie winy. Wyprowadzał się, próbował wybadać czy mogą do siebie wrócić (nie chodziło o uczucia do niej, tylko o powrót do tego co znane, a żyli długo ze sobą, w kupionym domu i jak małżeństwo).' :)
Wybacz, ale tego akurat nie wiesz, nie myl zakochania z miłością. Taki już los kochanek, zawsze była partnerka odbija się czkawką. Ja także podejrzewam, że facet miota się między Tobą, a tą pierwszą.

Odnośnik do komentarza

~Patrycja_13
Nigdy taka stanowcza nie była, ale czuję, że to jest ten moment.

To jakiś żart? Przecież to nie jest ten moment, ten moment był jakieś 4 lata temu. A Ty po prostu dajesz mu się przez te 4 lata wodzić za nos. Jemu to bardzo odpowiada, ma same przyjemności i zero zobowiązań. A Ty się męczysz, ale nie chcesz tego przyznać, bo ciągle coś do niego czujesz i Ci zależy. Dlatego tak go na siłę(miejscami zupełnie absurdalnie) tłumaczysz, dokładasz dziesiąte dno tam gdzie go nie ma, w ogóle wszystko co tu istotne można by streścić w znacznie krótszym tekście.
Pora spojrzeć prawdzie oczy, Tobie zależy, ale jemu najwyraźniej nie, i nie ma do Ciebie za grosz szacunku, tak Cię traktując. Daj sobie z nim spokój, a jak nie chcesz jeszcze się poddawać, to postaw mu ultimatum: albo decyduje się na poważny związek z Tobą i bierze za niego pełną odpowiedzialność, albo całkowicie zrywasz z nim kontakt.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...