Skocz do zawartości
Forum

Chcę popełnić samobójstwo!


Gość Na...03

Rekomendowane odpowiedzi

Gość smutna17
Cześć wiem co czujesz też mam taki problem. Nie układa mi się z rodzicami, siostra, chłopak mnie zostawił. W szkole sobie nie radze z dnia na dzień mam większa chęć zakończyć moje beznadziejne życie. Już raz próbowałam ale niestety przeszkodziła mi koleżanka. Nic mnie tu nie trzyma na tym świecie :(
Odnośnik do komentarza
hej, jestem obecnie w takiej samej trudnej sytuacji jak ty, mam oprócz tego olbrzymie lęki... biorę leki ale nie pomagają... też myślę wiele o śmierci, ale wiem że nie mogę zrobić tego najbliższym, idź do lekarza, psychiatry albo psychologa, może dadzą radę ci pomóc. Pomyśl o najbliższych, co oni będą czuć !
Odnośnik do komentarza
Gość Finderlow
Po śmierci ukochanej osoby , zatraciłem i siebie. Nie widzę żadnej drogi do szczęścia , a nawet jeśli jakiś mały wątły promień się trafi stają mi na drodze takie rzeczy , których nie chce stracić .
Wszyscy aktualnie uważają mnie za szczęśliwego silnie psychicznego singla , jednak rok 2010 wykończył mnie . Ile muszę grać szczęśliwego by zapomnieć , że się tylko gra...?! Skoro wszyscy dążą do szczęścia to dlaczego zabraniacie mi umrzeć !Dlaczego jeszcze sam się powstrzymuję jeśli wiem , że ma ostatnia pomoc ( topienie smutków w wódce , palenie ) do niczego mnie nie doprowadzą. Dlaczego ja , który słucha housa i pop'u pisząc to słucha Herbstlied Tschaikowsk'iego? Dlaczego moi przyjaciele nie widzą , że schnę i ich potrzebuje ? Dlaczego zostawiła mnie ta , która była mi przyjaciółką i źródłem szczęścia? Czyżbym na nie nie zasługiwał?
W ogóle dlaczego ja to piszę , skoro wiem , że to mi nie pomoże...
Ma wypowiedź jest monologiem do mnie i prawdopodobnie jest moją ostatnią , gdyż dziś nadszedł świetlany dzień mroku...
Odnośnik do komentarza
Gość anonim 111111
Drogi Finderlow,
wierzę, że jesteś tu jeszcze.
Napiszę o wnioskach jakie wyciągnęłam z moich doświadczeń z przyjaciółmi, rodziną i źródłem szczęścia ;).
Błędy jakie popełniałam, których nie byłam świadoma...bo myslałam że to norma:
- idealizowanie rodzica (mam tylko mamę);
- gdy poznawałam ludzi dawałam im 100% kredyt zaufania;
- idealizowanie "źródła szczęścia";

A teraz:
- rodzice czasami mowia głupoty, a czasami nawet krzywdzą świadomie ..ale co z tego?? przecież mają do tego prawo..ja też aniołem nie jestem, a mimo to że ich/ją krzywdzę to wciąż kocham, więc oni też kochają...każdy tak jak potrafi ;);
- przez to zaufanie do znajomych bardzo szybko zrażałam sie do nich i wyrzucałam z mojego świata. To było trochę takim szukaniem przyjaciół na szybko. Teraz każdej nowej osobie daję 20 % zaufania...a na resztę taki potencjalny przyjaciel musi zapracować. Co z tego mam?? przyjaciele, których są nie zawodzą mnie. Oczywiście mają wady...ale ja już te wady poznałam i zaakceptowałam, dałam ludziom prawo do popełnienia błędów;
- miłość. Jak się kocha z wzajemnością to czuję że kocha mnie cały świat, spacerując drogą mija się przechodniów z podniesioną głową. Jak ktoś przestaje nas kochać to mamy wrażenie, że przestał nas kochać cały świat, a kolejna miłość jest niemożliwa bo: "żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych zdarzeń, dwóch tych samych pocałunków..." To prawda, trudno się z tym nie zgodzić...ale :) miłość to też przyzwyczajenie. Najfajniejsze dla mnie w związku jest to, że dogaduję się z kimś bez słów...ale w moim przypadku musiałam to wypracowywać latami. Udało się :). Niektórzy mają więcej szczęścia niż ja, dogadują się świetnie juz po półrocznej znajomości...a ja przechodziłam męki czasami, no nic...uparta jestem jak osioł widzocznie :)

Odnośnie twoich pytań. Wiesz, każdy przechodzi próbę życia, zostaje sam, boryka się z samotnością. Ja byłam samotna, miałam wrażenie że jestem sama na świecie, podczas gdy każdy kogoś ma...dobijające to było. Ja byłam wówczas bardzo młoda, nastoletnia wręcz...później rowniez przydarzały mi się chwile zwątpienia, ale nauczona doświadczeniem sprawiałam, że trwały one krócej.

Jesteś wspaniałym człowiekiem, jednym z najwspanialszych, dlaczego?? bo kochasz, głęboko i prawdziwie!! jeśli znajdzie się ktoś kto odpowie na Twoją miłość będzie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!! Nie wszystkie związki oparte są na miłości, a Tobie jej życzę. Dziel się miłością i ucz tej miłości swoich przyjaciół, bo widać że natura obdarowała Ciebie nią w nadmiarze:), i pewnie z powodu tych dysproporcji tak cierpisz.... a z przyjaciółmi rozmawia się twardo ( wkońcu to przyjaciele)...siadasz i mówisz "mam problem i albo mi pomożesz albo w ryjec dostaniesz" ;)...ja tak robię i nie pozwalam, żeby mi się ktoś wymigał od pomocy.

Buziaki.

P.S. nie ma złych ludzi...oni tylko bywają źli...baaa, każdy ma sowje dobre i złe chwile.

Odnośnik do komentarza
Gość xxxxxxxxxxxxxxx17
Codziennie, myślę o śmierci, samobójstwie;( Nie ma dnia, w którym bym o tym nie myślał, a większość mojego życia byłem bardzo nieszczęśliwy. Przechodzę nerwicę, mam epilepsję, a do tego jest wiele rzeczy o których boję się nawet pisać. Dziś doznałem szoku w szkole, dowiedziałem się czegoś, o mało a bym się rozpłakał jak dziecko. Wtedy właśnie powiedziałem że jest to mój ostatni dzień na tym świecie, ale trochę ochłonąłem przemyślałem sprawy i postanowiłem że nie chcę ranić najbliższych, tylko to mnie powstrzymało przed samobójstwem. Codziennie zakładam maski szczęśliwego chłopaka który tryska życiem, ale w rzeczywistości tak nie jest. Teraz mam wizytę u psychiatry, nie sądzę żeby mi pomógł, ale dłużej nie wytrzymam skoro się komuś nie wygadam;( Raz już się pociołem ale bez żadnych skutków ubocznych, nie wiem co będzie gdy podejmę się drugiej próby samobójczej. Najchętniej uciekł bym gdzieś gdzie nikt mnie nie znajdzie, gdzieś gdzie będę mógł się wykrzyczeć i wyżalić się Bogu, dlaczego ja?? Za jakie grzechy??
Odnośnik do komentarza
Gość 17-latek
Ja mam ten sam problem, chce popełnić samobójstwo.. Nikt pewnie sobie nie myśli, że chciałbym to zrobić. Zawsze uśmiechnięty, wesołyna maxa , chłopak który lubi się zabawić, i korzysta z życia. Nie mam problemu z dziewczynami, mogę co imprezę bawić się z inną, i to są śliczne dziewczyny.. W szkolę ( chodzę do gimnazjum bo rok siedziałem ) gdy jestem smutny pytają się czy chory jestem, bo zawsze sobie żartuje. Jednak pod tą uśmiechniętą gębą kryje się zupełnie inny człowiek.. Przytłacza mnie wiele rzeczy, nie umiem sobie z nimi poradzić, i nie poradzę.. :( Popełnię samobójstwo, wcześniej czy później i jest to nieuniknione.. Po prostu nie daję rady.. Myślę, że jeszcze pół roku wytrwam, więcej nie.. Pewnie to będzie szok dla mojego otoczenia, że coś takiego zrobiłem, ale nie przejmuję się tym.. Mnie już nie będzie.. nie zobaczę tego. Nie zależy mi na życiu..
Odnośnik do komentarza
Gość blueeye
Mam 21 lat. Studiuję i uważam się za osobę, która potrafi radzić sobie w życiu. Jeśli chodzi o sprawy związane z nauką, nie mam żadnych problemów i właściwie wszystko mi się udaje. Jest jednak coś, co tłumi to pozorne szczęście. Od urodzenia jestem wychowywana przez mamę, nigdy nie miałam ojca. Właściwie zajmowała się mną babcia, którą bardzo kochałam, ale niestety w styczniu zmarła. Byłam przez długi okres czasu z chłopakiem, który był dla mnie ważny. Odszedł ponad rok temu i w tej chwili zostałam sama. Bardzo często, mimo mojego młodego wieku, czuję się opuszczona i samotna. Oprócz mamy i dziadka nie mam nikogo, moja rodzina jest skłócona. Nie odwiedzamy się, nie kontaktujemy w żaden sposób. Mam jedną dobrą koleżankę. Przypuszczam, że jest to przyczyną mojego charakteru. Niestety mam problem z nawiązywaniem stosunków z ludźmi. Czuję się od nich gorsza. Szczególnie, kiedy słyszę opowiadania znajomych o ich wspaniałych, kochających się rodzinach. To wszystko przyczynia się do tego, że zdarza mi się myśleć o samobójstwie. Tak naprawdę wiem, że tego nie zrobię, ponieważ wierzę w życie po śmierci i nie mam na tyle odwagi. Poza tym, mimo tych wszystkich smutków, jestem raczej osobą silną, która nie lubi się poddawać. Od pewnego czasu zaczęłam sobie tłumaczyć tę sytuację w ten sposób, że jeśli nie mam bezpośrednio na coś wpływu, to nie powinnam się tym zadręczać. Podtrzymuję w sobie iskierkę nadziei, że poznam osobę, z którą stworzę własną rodzinę, aczkolwiek chwilami mam obawy, czy znając moją sytuację materialną i rodzinną ktokolwiek będzie chciał się ze mną związać.
Odnośnik do komentarza
Gość kolo_1982
Ja mam rodziców z nałogami, jestem ich drugim synem, pierwszy jet oczkiem w głowie i nie pozwalają aby stała się jemu "krzywda", facet ma ponad 30 lat, ja byłem zawsze tym gorszym, jak jemu działa się krzywda latali wokół niego jak muchy wokół ..." a nic ci nei jest o jej co ci się stało syneczku kochany", mnie traktowali po macoszemu zostawiając mnie jak okaleczoną zwierzynę, opatrując mi nogę z ciepłym słowem "będzie dobrze". Można powiedzieć ze jest przez nich zabezpieczony na całe życie razem z jego rodziną, dali mu dom i płaci grosze za utrzymanie gdyż prąd i inne opłaty płacą rodzice, ja natomiast muszę i musiałem radzić sobie ze wszystkim sam. Poznałem kobietę która urodziła mi synka, który całym moim światem. Kiedy braliśmy ślub nie chciałem aby mój brat był moim świadkiem gdyż zaczął mnie "lubić" wtedy gdy zacząłem wyjeżdżać bo przecież mógł sie wtedy pochwalić ludziom " a mój brat zarabia teraz tyle a tyle" nadszedł kryzys straciłem posadę, później znów wszystko było po staremu, czyli najlepiej się nie przyznawać że ma się brata. Powracając do tematu mama powiedziała że jak brat nie będzie świadkiem na weselu to ich nie będzie też, i tak było do ostatniego dnia przed ślubem, nie wytrzymałem...zgodziłem się...bo jak rodzice nie obecni na ślubie ?!! zrobiłem to w sumie na przekór sobie, razem z zoną spłacamy kredyt mieszkaniowy mały młą klitke ale włąsną....OGOLNIE CIESZĘ SIĘ ZE MIAŁEM TAKI POLIGON ZYCIOWY, BO UMIEM PRZEZ TO ZLANEŚĆ SIE W TRUDNYCH ZYCIOWO SYTUACJACH I CENIE W SOBIE NIEZALEŻNOSC JAKĄ POSIADŁEM Z SWOJĄ RODZINĄ, mam wspacie i teściów i w żonie, więc nie ma sie co załamywać ...bo to co nas spotyka, tylko nas uczy, a reszta nie bedzie mogla sobie poradzić gdyż nigdy nie byli w tych sytuacjach co my i nie mogli wyciagnąc z tego nauki, nauczyłem sie filtrować na podstwaie dośiwadczeń prawdziwych przyjaciół ktory byłi dla mnei jak rodzina kiedy nie miałem swojej
Odnośnik do komentarza
Witam mam 19 lat...i jeszcze ani razu nie spotkało mnie szczęście;(Moje życie to ciągły pech nie potrafie już normalnie myśleć...czasami mam takie odchyły że leże i patrzę się w jedno miejsce bez mrugnięcia oka i zastanawiam się ile jeszcze się nacierpie zanim spotka mnie jakieś szczęście...Nie mam przyjaciuł i nigdy nie miałam...a tera z kim tu porozmawiać...kiedy zostało sie samym??nie wszyscy są tacy twardzi...są ludzie bardzo słabi...mimo tego ile razy mówiłam sobie "będzie dobrze dasz rade jeszcze trochę"ale nic się nie zmieniało jak głupia naiwna wierzyłam że bedzie dobrze....!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Odnośnik do komentarza
Gość wojtek89

Siemka. mam 22 lata moje życie nie ma sensu. Nie chodzi o to że sobie z czymś nie radze. studiuje w Krakowie. . Nie chodzi o to że nie radze sobie w życiu. Na uczelni mimo tego ze zlewam ją jak to jest tylko możliwe wszystko się udaje. Wszystko czego się podejmuje się udaje. Lubie dobrze się bawić. Ciekawie spędzać czas. Nie mam dziewczyny, to taka straszna samotność i beznadzieja. Nie mam tej dla której mógłbym wstawać rano. Przez to nic nie ma sensu.
Tak nie znam Cie, jednak moje życie bez Ciebie pachnie pustką.
Chciałbym wiedzieć, niestety tylko mam nadzieje.

Odnośnik do komentarza
Gość wierka317
A mnie mąż poniża... mam 2 malutkich dzieci - tylko to mnie trzyma przy życiu.Nie mam nikogo z rodziny w kraju. A dzieci nie będę mogla nigdy zostawić. mamy ślub kościelny, wiec rozwód nie jest możliwy. na co dzień jest dobrze, ale raz na jakiś czas mężu bije woda sodowa do głowy.
Odnośnik do komentarza
Gość karolina6665
przykro mi.. naprawde przykro. ja też o tym myśle, nie moge sobie poradzić z tym wszystkim...zostawiają mnie ..wszyscy przyjaciele..chłopak z którym byłam (zerwałąm..kłócilismy..nie wytrzymywałam jego pretesji...zakazów, ale zalezało mi) myslałam ze czas nam pomoze...on mowił jak koch ..a teraz zabawia, pisze z innymi..prosze napisz.
Odnośnik do komentarza
Cześć. Widze, że i Ja nie jestem w tym towarzystwie sam. Również chcę skończyć z tym wszystkim. Mam 27 lat, nie mam dziewczyny, mieszkam z rodzicami, ostatni raz dziewczyne miałem 7 lat temu. Kilka miesięcy temu założyłem sobie aparat na żąbki by skorygowac wade zgryzu. Teraz mam wątpliwości czy dobrze wogóle zrobiłem. Niedawno dowiedziałem się, że jeszcze musze przejść operacje, tzn zabieg związany z nieodzownym przyjacielem każdego faceta. Mam na imie Norbert, jak jakiś Niemiec. Jestem zamknięty w sobie, w robocie jestem przeciwieństwem tego smutnego faceta, który tutaj teraz pisze. Wygłupy, wesoły, usmiechnięty, każdy lubi mieć ze mną zmiane. Ale wychodżac z pracy obwiniam za wszystko Boga, że jeszcze musze tyle rzeczy naprawić, że po prostu mnie potraktował jak trędowatego. Nie chodzę na imprezy, niejeden kumpel, kumpela próbowali mnie wyrwać na piwo, ale dla mnie juz nic nie ma sensu. Mam pewien sposób na skrócenie tego wszystkiego. Nawet plan, godzine i date. I szczerze mówiąc albo tu jest potrzebny psychiatra albo ja jestem jakims odmieńcem. Po prostu nie chce mi się życ ... :((
Odnośnik do komentarza
mam 29 lat moje zycie to jedno wielkie pasmo niepowodzeń wczoraj próbowałem popełnić samobujstwo.
nie pierwszy raz.jestem sam juz 6 lat.córa ma już 6 lat. straciłem kobiete straciłem dziecko,strace życie.
nie potrafie stworzyć związku ponownie, nie umie,do okoła same szmaty,lecą na kase a uczucia mają gdzieś,kokietują,uwodzą a potem to tylko przygoda!!!a ty jak pies wyjesz!!
nie chce mi żyć
pozdro dla sali samobujców
kocham was
Odnośnik do komentarza
Gość kitek1984
Ja też nie wiem co mam ze sobą zrobić. Mam 28 lat, czyli można powiedzieć, że trochę życia już za mną. Po każdym niepowodzeniu bardzo długo się podnosiłam. Trochę opowiem o sobie, może będzie mi łatwiej. W wieku 15 lat przeszłam bardzo poważny wypadek. Potrącił mnie samochód, śpiączka, zmiany w mózgu i fatalne (jak inni mówią tylko mnie) blizny na lewej stronie mojego ciała, które jak dla mnie widoczne są tak jakby były namalowane węglem na białej kartce, a w rzeczywistości mają kolor skóry. Bardzo długo nie mogłam sibie zaakceptować. Jakoś się udało. Już mniej bałam się na siebie patrzeć, chociaż zdarzało mi się pluć w lustro. No i tu proszę 2 miesiące przed osiemnastką poznałam fajnego faceta. Marzenie. Zakochałam się. Był tylko on i on i on ...... Po 2,5 roku się mnie zostawił. No i mój świat się zawalił. Bo ten pierwszy, bo był sex, bo tak nie można itp. Pozbierałam się jakoś, akurat studiowałam więc sporo ludzi wokoło jakoś dałam radę. W trakcie studiów był jakiś przelotny romans, alkohol, sex, imprezy ale wiedziałam, że to nie ten więc się nie przejmowałam. Później był mój mąż. Sławek. Rok starszy ze skromnej rodziny, przystojny i wogóle. Wszystko ładnie pięknie. Wyjechał z moją siostrą za granicę do pracy a ja miałam skończyć studia i do nich dołączyć. Przestało się układać już "przez telefon". A jak tam pojechałam???? Szok. Początek super. Ale on pracował jako barman więc często imprezował też beze mnie. Później zaczęły się zdrady mało czasu razem, prawie wogóle, zawsze, że jestem beznadziejna nikogo sobie nie znajdę, wogóle to szczęście że mam jego. No i tak mi wmawiał, że wmówił. Potem ucichło na chwilkę. W wieku 24 latwyszłam za niego. Ślub był w polsce, jak z bajki, pałacyk, bryczka z końmi (moi rodzice nie narzekają na kase z resztą ojciec zawsze wszystko nią nadrabiał, mama jest najlepsza no i siostra - prawdziwy z niej przyjaciel), mały kościółek. i trach. Wróciliśmy tam po ślubie i znowu imprezy, niewracanie na noc do domu, wyzwiska ..... masakra. Postanowiłam odejść. Wróciłam do polski. Zaczęłam kolejne studia, żeby mieć co ze sobą począć. Poznałam fajnego faceta. Tak na ulicy. Szłam i uczyłam sie na egzaminy. Potem mnie znalazł na chyba naszej klasie bo byliśmy z jednego osiedla. Wiedział o mężu ale było ok. Miałam 26 lat jak się rozwiodłam. I byłam szczęśliwa. Zamieszkaliśmy razem. Pokochałam całą jego rodzinę, zresztą ze wzajemnością. Też były kłótnie ale już inne,niemiłe słowa, ja też odpowiadałam, po 1,5 roku też mnie zosawił. Dzięki niemu uwierzyłam w siebie, poznałam siebie, walczyłam o siebie. Świat mój się zawalił. Od momentu wypadku wszystko idzie fatalnie. Znowu straciłam wiarę w siebie, w swoja wartość, nikt mnie nie potrzebuje do życia, żaden mężczyzna, nie czuję się kobieco, wyjątkowo ............... nie chcę już żyć, ja już też mam plan .................... wiem że ludzie mają gorzej ale mi już brak sił ...................
Odnośnik do komentarza
Gość closeyoureyes
Jesteś dorosła kobietą, która boi się zaakceptować siebie po wypadku, który wywarł na całe Twoje życie ogromny wpływ. Posłuchaj, to że ludzie na świecie mają gorzej nie wyrwie Cię z tej depresji w jakiej żyjesz. Spójrz na swoje życie inaczej, skoro w Miłości Ci nie idzie, być może w czymś innym jesteś dobra. Nie miałaś wpływu na wypadek, ale miałaś wpływ na cała resztę. Nie daj sobie wmówić, że jesteś beznadziejna, bo nikt taki nie jest. Nie staraj się na silę związać z kimś - to prędzej czy później będzie skutkować porażką. Wiem, że u kobiet okres przed 30-stką, to taki czas, w którym wypadło by się ustatkować, mieć dobrą prace, męża i dzieci. Natomiast, nic na siłę. To trudne, ale znajdź w sobie poczucie tego, że jesteś znacznie więcej warta, bo z pewnością jesteś tylko tego nie zauważasz. To ze spotkałaś, paru facetów, którzy wnieśli więcej smutku niż szczęścia do Twojego życia to kwestia tego, w jaki sposób układały się wasze relacje, bo jeśli tak jak piszesz to w pierwszym wypadku możesz się cieszyć, że podjęłaś dobrą decyzje. Jeśli była jedna zdrada, były by i kolejne, dziwię się trochę, że wzięłaś z nim ślub, ale nie wchodzę w szczegóły. Dalej - jeśli chodzi o drugiego faceta, skoro mieszkaliście ze sobą to jest oczywiste, że między wami od czasu do czasu dojdzie do ostrej wymiany zdań. Nie dało się tego załagodzić? Patrz przyszłościowo, ale nie ustępuj tylko dlatego, że wypadek spieprzył Ci życie. To dzięki niemu staraj się patrzeć sercem, bo komuś komu naprawdę będzie na Tobie zależeć, nie będzie to ani trochę przeszkadzać - nie dołuj się z tego powodu, nie po to przeżyłaś 28 lat, aby teraz się poddać. Nie czujesz się kobieco przez to, że zbyt łatwo ufasz ludziom, odróżniaj kłamstwa od prawdy, nie dawaj z siebie wszystkiego na początku, nie obiecuj... Pokaż siebie z dobrej strony, ale nie zapominaj, czasem zwyczajnie być stanowcza. Dzięki temu mężczyźni poprzez trudność, będą Cię doceniać. Brak Ci sił? Znajdź je w przyjaciołach, znajomych - rodzinie w czymś co naprawdę lubisz robić. Niekoniecznie od razu w przypadkowo poznanym facecie.

Pozdrawiam i trzymaj się ciepło. :) Gdybyś chciała pogadać pisz
Odnośnik do komentarza
Gość 19-latka z liceum
Zanim zacznę moją historie to powiem, że nie mam taty bo mój ojciec to pijak i złodziej, okradał mamę jak byłam mała.Wychowała mnie tylko i wyłącznie mama z babcią tak samo jak mojego młodszego brata,który jest ode mnie młodszy i bierze ze mnie przykład(podobno) . W zasadzie zaczęłam myśleć o samobójstwie jakiś rok temu kiedy to chodziłam do Technikum Hotelarskiego na początku wszystko szło gładko.Potem na drugim roku zaczęły się schody, poszłam z koleżanką na dyskotekę do naszego klubu tam spotkałam mojego znajomego, którego myślałam że już znam bardzo dobrze, ale się pomyliłam zgwałcił mnie. Długo myślałam po tym o sobie jak o nic nie wartej szma**e. Pocięłam się, ale nic to nie dało.Potem zakochałam się w moim koledze , ale on chodził z moją kuzynką i musiałam zerwać z nim kontakt bo nie potrafiłam z nim rozmawiać jako koleżanka, bolało mnie jego szczęście z moją kuzynką. Z kuzynką w ogóle nie rozmawiam nie lubimy się. No i po jakimś czasie dowiedziałam się że się rozstali dałam sobie szanse i odnowiłam z nim kontakt wszystko pięknie się układało, ale zaszłam w ciąże. Moja mama powiedziała że nie zaakceptuje tego, przyjmuje do wiadomości ale nie akceptuje w takim razie podjęła za mnie decyzję usunięcia ciąży poprzez leki poronne (nikomu nie polecam).To była bliźniacza ciąża. Gdybym jej nie usunęła to bym została bez dachu nad głową i środków do życia tym bardziej że oboje się jeszcze uczyliśmy.Było to dla nas obu ciężkie żeby dokonać takiej decyzji i się przemóc. Po poronieniu zawaliłam rok szkolny i przepisałam się do liceum zaczęłam chorować i czuję że mam głęboką depresje ale boj się z kimkolwiek o tym rozmawiać nawet z chłopakiem.Nie radze sobie w szkole, rodzina to dno a ja to cień człowieka z każdym dniem coraz bardziej pragnę umrzeć
Odnośnik do komentarza
Gość PannnaNikt
Witajcie.

Nie chce popełnić samobójstwa, bo i w sumie nie chce. Kiedyś nie tylko chciałam ale wręcz musiałam wysiąść z autobusu by w kiosku przy przystanku kupić żyletki i Wypruć ! Sobie ! na miejscu, Flaki !. To nie były już myśli samobójcze, ale nieodparta fizyczna chęć, do tego stopnia że przejmowała władzę nad moim ciałem. Musiałam z całych sił walczyć resztkami kontroli by nie wstać jak kukiełka i nie wysiąść z autobusu. I innym razem jakoś zakoś, w sumie wyłam z otchłani z bólu. Tyle tytułem wstępu.
Kilka lat zajęło mi dotarcie do psychiatry, kolejnych kilka jeszcze walka ze złem jakie mnie nękało. Przez ten czas grzecznie brałam leki, na omamy i depresje. Prowadziłam jak to nazwać? Autoterapię bo moje wizyty u lekarzy nigdy nie należał do prostych. Jak już nadmieniłam dotarcie zajęło mi kila lat. Tak jestem nieprzystosowana, nie z tego świata, nie człowiek nawet. Więc oczywiście kiedy już po około dwóch latach uznałam że czas powrócić do zdrowia i spróbować odstawić leki na własną rękę, nie udało się. Jeszcze rok autoterapii, grzecznie leków, psucia synapsów "lobotomii" w imię "powszechnie pojętej normalności". Niezależnie samokształcenie zawodowe, i wreszcie się udało, no fakt zbiegło się to dziwnie ze zwycięstwem nad królestwem ciemności i jak by to nazwać po waszemu egzorcyzmami jak zawsze z przedrostkiem Auto.

Nowy etap, nowy poziom pojmowania, ... łazienka, ogrzewanie, pełny barek, widoki na własną firmę. ... Oczywiście już bez leków. Wreszcie awans, na status Boga. Koronacja w niebie była piękna, wszelka moc i chwała. Od jakiegoś czasu ponad podziały, ponad pojęcia, koniec problemów, koniec walki, nie ma wrogów.

Zabawa kiedyś jednak się kończy, zdałam sobie sprawę z nadużyć, bawiłam się rządami, w istocie są moje, światem, pogodą. Zablokowałam zimę, chciałam doprowadzić do upadku systemów. Oczywiście też używałam mocy Boga by odebrać moc nad sobą przeszłym wierzycielom. Ale wydoroślałam, zrobiłam rachunek, sama siebie osądziłam i wydałam wyrok. Zapłakałam nad sobą, zapragnęłam rozliczyć się z przeszłością z długami. Oddałam zimę Ojcu i wróciła w pełni miłości :) Nie trzeba było długo czekać, urząd skarbowy zajął mi konto bankowe, skrzynka pocztowa ugina się od komorników słusznie i niesłusznie. Wszystko prysło jak bańka mydlana, a ja nie uznam więcej że jeśli nie ja to kto? Bo w Ojcu i Bracie a Królu Jezusie nasza przyszłość, nie w moim widzi mi się, nigdy nie.

Dziś jest mi ciężko, próbuje nieść swój krzyż, ale nie wiem ... Wiem dam radę. Po prostu mam chandrę, jutro znów zatańczę na niebie. Już dziś śmiać mi się chce z tej ułudy, bo nie mniej jestem ponad to, ponad siebie nawet. Po prostu chciałam to opisać.
Ps. to nie metafora, ani jedno słowo jak blizny po bacie na plecach mam jak niewolnik jakichś. Nie da się mnie opisać, bo jak opisać WSZYSTKO, to wszystko da się zawrzeć w słowach "Kocham Was" a mnie "Ja jestem", i Wy będziecie :).

eNeN.
Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×
×
  • Dodaj nową pozycję...