Skocz do zawartości
Forum

Napady agresji a depresja


Gość ...

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, mam 30 lat, jestem mężatką, mam 2-letnie dziecko. Od dłuższego już czasu (3-4 lata co najmniej) nie radzę sobie z rzeczywistością. Pozornie funkcjonuję w miarę normalnie, pracuję, zajmuję się domem. Jednak to tylko fasada, bo w środku czuję się wrakiem człowieka. Ciągle jestem smutna, zniechęcona, zmęczona, szybko tracę zapał do czegokolwiek. Najbardziej chyba trafnym określeniem mojego stanu byłoby rozczarowanie. Ciągle porównuję siebie i swoje życie do tego, jak było kiedyś, a jak jest teraz. "Kiedyś" wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem, że mogę wszystko, a rzeczywistość z biegiem lat stawała się coraz bardziej nie taka, jak miała być. Zawsze byłam uznawana za inteligentną, miałam doskonałe wyniki w szkole i na studiach, byłam lubiana i uważana za wesołą osobę z poczuciem humoru. Wszystko zaczęło się walić, gdy w swojej pierwszej poważnej pracy, tuż pod koniec studiów, doświadczyłam mobbingu. Straciłam wtedy wiarę w siebie, wiarę w to, że mogę cokolwiek, że coś ode mnie zależy. Długo potem miałam problemy ze znalezieniem kolejnej pracy, zaniedbałam się fizycznie, zaczęłam sobie odpuszczać, i tak od tamtego momentu jest coraz gorzej. Pracowałam w kilku miejscach, ale nigdy nie było to to, co tak naprawdę chciałabym robić w życiu. Zawsze chyba podświadomie walczyłam ze swoimi zwierzchnikami, tak jakbym chciała pokazać, że tym razem nie dam się zgnębić. Brak dyplomacji w pracy i mądrej pokory sprawił, że w żadnej niczego nie osiągnęłam, nie awansowałam.
Obecnie pracuję fizycznie, mieszkam za granicą. Szukam pracy umysłowej, nawet jestem zapraszana na rozmowy, ale widać coś jest we mnie nie tak, co odstrasza pracodawców, bo mimo wielu prób znalezienia nowego zatrudnienia, nadal ciągle odchodzę z kwitkiem. Czuję się gorsza od wszystkich. Czuję się tak, jakbym już zmarnowała swoje życie. Ciągle się porównuję do innych, biczuję siebie za to, jaka jestem, że nic nie potrafię i niczego nie osiągnęłam. Bardzo zaniżyłam swoje standardy, jeśli chodzi o dbanie o siebie i o dom - wykonuję konieczne minimum. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że przesadzam, że przecież mam w miarę czysto w domu, że nawet kilka razy w tygodniu ugotuję obiad, że moje dziecko jest zadbane. Ale ja wiem, jak było kiedyś i jaki poziom zadbania o siebie i o dom by mi odpowiadał - a mimo to nie potrafię się zmobilizować, by dać z siebie coś wiecej. Są tacy, którzy twierdzą, że przesadzam, że po prostu za dużo od siebie wymagam, że przecież mam tak wiele... ale są też tacy, którzy znają mnie ciut lepiej i też mówią, że widzą, jak bardzo się zmieniłam, zgasłam...
Od kilku miesięcy niepokoi mnie coś jeszcze, mianowicie napady gniewu, agresji, szału niemalże. Byle głupota potrafi mnie doprowadzić do takiego stanu, że chodzę i trzaskam drzwiami, rzucam przedmiotami, strasznie przeklinam.... Niestety, moja córka, która jest bardzo żywym dzieckiem, potrafi też wywołać taki atak gniewu i niestety być jego świadkiem. Na co dzień zajmuję się córką sama, pracuję wieczorami i w weekendy, mąż pracuje bardzo dużo, tak więc większość dnia jestem z dzieckiem sama. Nie mam żadnych bliższych znajomych, rodziny czy babci do pomocy, mieszkam w rejonie, gdzie nic się nie dzieje, tak więc moje jedyne rozrywki to bycie z małą w domu, zakupy i spacery, ciągle po tych samych kilku trasach. Ta monotomia i brak możliwości choćby okazyjnego urozmaicenia sobie codzienności dołują mnie jeszcze bardziej. Córka w ogóle się mnie nie słucha i potrafi mnie doprowadzić do takiego stanu, że mam ochotę ją zbić. Na szczęście na razie (?) się powstrzymuję, ale zaczęłam na nią bardzo krzyczeć i zdarza mi się ją szarpać, gdy już naprawdę nie mam dla niej cierpliwości. Chcę podkreślić, że bardzo się staram opanowywać, ale są takie dni, kiedy wszystko, od samego rana, dzieje się jak na złość, córka szaleje, nie mogę z nią ani normalnie wyjść na spacer, ani dać jej jeść, ani ubrać czy umyć, a ona demoluje dom, i wtedy bywa, że czara się przelewa i po prostu wrzeszczę na nią jak opętana, i płaczę. A ona wtedy też strasznie zaczyna płakać i aż się trzęsie, bo przecież nic z tego nie rozumie... i tylko mówi "Mama, nie płacz, mama, nie krzycz"... Ostatnio doprowadziło mnie jej zachowanie do takiego stanu, że zaczęłam walić głową w ścianę i płakać, wyć ze złości, a ona stała i przyglądała się, też wyjąc, cała się trzęsła... Jestem przerażona, że funduję swojemu ukochanemu dziecku taką traumę.
Wiem, że to wszystko brzmi jak jakaś cholerna patologia, sama się 'na spokojnie' dziwię, że jestem zdolna do takiego zachowania. I że w ogóle taka agresja i taki gniew jest we mnie, mimo dominującego poczucia beznadziei, zniechęcenia i jakiegoś takiego spowolnienia życiowego. Od jakiegoś czasu biorę tabletki antydepresyjne. Zapisał mi je lekarz, rozmawiałam z nim o swoich problemach. Zostałam skierowana na terapię, jednak pierwsze spotkanie i osoba prowadząca kompletnie zniechęciły mnie do kontynuacji. Niestety, tu gdzie mieszkam, nie mam możliwości wyboru lekarza, a coś takiego jak prywatna służba zdrowia jest dla mnie po prostu niedostępna ze względu na kosmiczne koszta. Coraz częściej zastanawiam się, czy te moje wybuchy i depresyjność to nie są znamiona jakiejś poważniejszej choroby psychicznej? Zaczęłam nawet myśleć, czy nie mam osobowości schizofrenicznej - bo łapię się na tym, że podczas takich ataków szału jakaś cząstka mnie tak jakby dziwi się temu, co się dzieje - tak jakby był we mnie ktoś, kto przygląda mi się jednocześnie z boku. Nie wiem, jak mam sobie pomóc...
Odnośnik do komentarza
Proszę uważać na dziecko, niczemu tak naprawdę niewinne, które cierpi i które może zapłacić wysoka cenę za to co się dzieje. Jeśli je Pani tak naprawdę kocha i szanuje to radziłabym skorzystać z tej terapii, którą Pani rozpoczęła i która zaraz Pani się nie spodobała. Dla dobra dziecka i Pani oczywiscie należy skorzystać z terapii. To co Pani napisała jest straszne i straszne jest to, że doprowadziła się Pani do takiego stanu. Mam wrażenie, że wiele osób nie docenia tego co mimo wszystko ma. A gdyby miała Pani chore dziecko i mąż by Panią opuścił? Jak Pani by się czuła? To, że nie osiągnęła Pani tego co tam chciałam to małe"piwo". Jeśli oczywiście umiałaby Pani docenić to co ma i nawet to, że np.świeci słońce. Proszę mi wybaczyć, ale czasem jesteśmy jacyś tacy pazerni, zazdrośni i wpędzamy się przez to w choroby nie patrząc na najbliższych. Dziecko Pani potrzebuje, proszę się pozbierać zanim będzie za późno.
Odnośnik do komentarza
???Ja doskonale rozumiem - dziecko oczywiście jest niewinne, ale czemu winna jest matka: ja czuje się podobnie - mój mąż wraca z pracy i nawet nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy bycie cały dzień w domu i zajmowanie się żywiołowym dzieckiem! Możemy się kontaktować i jakoś sobie pomagać - przynajmniej dodawać sobie otuchy?
Odnośnik do komentarza
Gość olinka malinka
witam mam takie o bjawy i odczucia jak ty ale nie wiem co robic i kogo prosic o pomoc kocham moja coreczke ale czasem nie daje juz rady prosze o pomoc!!! nie wiem co robic i jestem bez silna nikt mi nie umie pomoc probuje sie ogarnac sle mi to czasem nie wychodzi :(
Odnośnik do komentarza
Witam,
pisze,bo mam podobny problem jak Wy...zawsze bylam osoba nerwowa,ale jakos sobie radzilam do teraz. Mam wspanialego meza i cudownego synka.Powinnam tryskac szczesciem,wiec dlaczego jest inaczej.Nie radze sobie ze soba,byciem matka,zona.To wszystko mnie przerasta.Bardzo chcialam miec dziecko,nie mowilam o niczym innym.Mateusz ma 8msc a ja wciaz nie moge pozbierac sie ze wszystkim,ze zmiana mojego zycia.Czuje sie zaniedbana,brzydka i nie chce mi sie zyc.Czuje jakby moje zycie sie skonczylo.Mam czesto ataki szalu,nie panuje nad tym.Wale reka w sciane,a ostatnio zaczelam uderzac glowa.Mysle wtedy by zrobic sobie krzywde,zeby ktos wreszcie mnie uslyszal,zeby mi pomogl,zeby potraktowac powaznie moje problemy.Nie chce by moje dziecko wychowywalo sie w takiej atmosferze.Chce normalna rodzine,ale nie potrafie tego opanowac.Kiedy sie uspokoje placze,placze z bezsilnosci,bo jestem taka slaba,ze mimo takich wysilkow nie potrafie zyc normalnie.Nie mieszkamy w Polsce i nie mamy duzo znajomych,rodzina daleko.Calymi dniami jestem sama z dzieckiem,maz duzo pracuje.Wkrotce wracam do pracy i przyjezdza moja mama.Tego tez sie boje,ze zobaczy jak sie zachowuje.Boje sie powrotu do pracy.Nie mialam kontaktu z jezykiem okolo roku i boje sie,ze sobie nie poradze.
Boli mnie glowa...dzis maly obudzil sie wczesniej i nie chcial spac.Wpadlam w szal,zaczelam przeklinac,wybieglam z pokoju zaczelam wyrywac sobie wlosy i uderzac glowa o sciane...Pomocy!
Odnośnik do komentarza

Nie jesteś odosobnionym przypadkiem.Ja też zmagam się z depresją od kilku lat,przyczyn mysle ze jest sporo,kilka porodów,choroba tarczycy,alkoholizm męża (teraz juz tak nie pije)brak uczuć ze strony matki w dziecinstwie i wreszcie pewna znajomosc internetowa ,która przypłaciłąm nawrotem depresji.Brałam leki przez kilka lat ale pewnegodnia odstawiłąm je z dnia na dzień uważając ze nie pomagają tak jakbym tego chciała.przestałam tez odwiedząć psychiatrę bo rozmowa z nim dorpowadzała mnie do szału,czułam ze ta osoba w ogóle mnie nie rozumie.Od tej pory minęły jakies 3 miesiące ,funkcjonuję nawet całkiem niezle ,tylko od jakiegoś czasu stałam się nerwowa,smutna a momentami agresywna.Co dziwne ból chowam w sobie,nie potrafię płakać.Do tej pory starałam się zachować dystans i cierpliwosc wobec dzieci ale ponieważ mam ich pięcioro czasem ich zachowania ,krzyki i płacz doprowadzają mnie do szału.Dzisiaj w nocy np,dwie córki strasznie zaczęły płakać a że ja spałam razem z nimi w jednym łózku ,rozbudzona zaczęłam wrzeszczeć na nie jak opętana,ponieważ nie chciały się uspokoić szarpałam je i ciągnęłam za włosy.Po tym miałam wyrzuty sumienia bo na co dzień staram się by7c spokojna i zrównoważona.Kocham swoje dzieci ale czuję ze coś ze mnie uleciało,czuję jakbym w środku umarła.Nie potrafię się cieszyć ani szczerze usmiechac.Mam wrażenie jakby coś wewnątrz mnie ciągle płakało.Zachowuję się jak automat,piorę,gotuję,czasem sprzątam ,odprowadzam dzieci i przyprowadzam ze szkoły.Nie mam też ochoty na zawieranie nowych znajomosci,nie czuję lęku przed ludzmi ale własciwie uciekam od nich.Nie wierzę też w żadne psychoterapie,poza tym nawet nie miałabym czasu ani możliwosci zeby w nich uczestniczyć.Wiem ,ze powinnam zgłosić się do lekarza ale jakoś nie mam chęci,nie chcę też na nowo zażywać tabletek po których bardzo przytyłam.Na razie modlę sie i wmawiam sobie ze muszę się jakoś trzymać ,ze muszę panować nad sobą ale boję się ze kiedyś pęknie coś we mnie i wpadnę w szał albo zostawię wszystko i ucieknę.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...