Skocz do zawartości
Forum

Totalne zagubienie?


Gość viviannn

Rekomendowane odpowiedzi

Sama nie wiem czego oczekuję umieszczając tutaj swoją wypowiedź. Może mam cichą nadzieję, że ktoś zrozumie moje samopoczucie, mętlik w głowie, który mam i ogromny ból, który temu wszytskiemu towarzyszy. Nie potrafię konkretnie odpowiedzieć dlaczego tak właśnie się czuję. Nie wiem jakich słów użyć aby opisać stan w którym się znajduję. Czuję ogromną rozpacz, lęk, strach, bezdradność.. Nie mam ciężkiego życia, większość moich znajomych powiedziałaby, że należę do osób otwartych, wiecznie uśmiechniętych, kipiących energią.. pozytywną. Owszem często tak jest, ale często i co raz częściej przychodzą dni takie jak dziś, które są dla mnie straszne. Zazwyczaj jestem wtedy sama.. jak teraz. Pomimo dość licznego grona znajomych mam wrażenie, że wtedy kompletnie nikt mnie nie rozumie i każda próba podjęcia tego tematu kończy się na niczym. Więc wolę być z tym sama. Moja najlepsza przyjaciółka, którą zawsze starałam się wspierać,czy wtedy kiedy pare lat temu miała wiecznie ciągnące się problemy z chłopakiem bylam na każde jej zawołanie , telefon a ona zawsze unika cięższych tematów, jeśli tylko dotyczą mojej osoby.. albo zanim do końca mnie wysłucha kończy stwierdzeniem, że ma ważniejsze rzeczy na głowie jak naukę, czy trening a ja wymyślam sobie problemy, bądź powinnam dorosnąć lub sama się wpakowałam w daną sytuację, mam coś na własne życzenie. Wygląda na to, że od czasu gdy wszystko zaczęło sie u niej układać, już tak bardzo mnie nie potrzebuje. Ok, zrozumiałe że jest zajęta itd nie mam pretensji, tymbardziej, bo wiem że ma racje, że mooje problemy nie są prawdziwymi problemami.Mam innch znajomych. Więc co jest ze mną nie tak? Przecież właśnie kończe studia, ciężki kierunek, z którym poradziłam sobie bez problemów. Jestem młoda, wiele osób mówi mi, że atrakcyjna i zwracam na siebie uwagę a szczególnie kojarzą mnie z.. uśmiechem. Jednak może to sa pozory? bo czegoś brakuje mi w życiu, coś mnie w nim przeraża. Chciałabym sporo osiągnąć, pomagać innym ludziom, stale się rozwijać,a jednocześnie ostatnio przeraża mnie perspektywa mojego życia, samotności, że sama sobie nie poradzę i powoli zaczynam tracić siłe.. czuję że potrzebuję oparcia, jak małe dziecko chciałabym, żeby ktoś prowadził mnie za rękę. Coraz częściej mam takie odczucia, nie wiem gdzie podziała się moja niezależność, pewność siebie.. a może nigdy tego nie było? Nie poznałam jeszcze mężczyzny swojego życia.. byłam jakiś czas w nieudanym związku, który destrukcyjnie na mnie wpływał, musiałam to skończyć, kiedy pare osób otworzyło mi wreszcie na wszystko oczy. Uwolniłam się i czułam się bardzo dobrze. Inne znajomości raczej były przelotne, nic poważniejszego... Ostatnio jednak całkiem przypadkiem poznałam mężczyznę, nieco starszego ode mnie, który wydawał się niezwykle opiekuńczy, czuły, dobry, pierwszy raz czułam, że może być to coś, że coś z tego będzie. Czułam się przy nim tak cudownie i bezpiecznie. Totalnie się zauroczyłam, ąż zaczęłam się martwić że jest zbyt idealne by było prawdziwe. Wszystko szybko się rozwinęło i tak samo bardzo bardzo nagle zakończyło, i w bardzo dziwnych okolicznościach, których do tej pory nie jestem w stanie zrozumieć. Nie wiem tak na prawdę co się wydarzyło, z dnia na dzień kontakt się zerwał. Ja nie nalegałam, nie chciałam się narzucać. Odpuscilam. O dziwo.. bardzo, bardzo to przeżyłam, mimo że "znajomosc" trwała stosunkowo krótko. Oczywiście dałam sobie radę, być może już przyzwyczajona do porażek. Przez pierwsze dni wstyd się przyznać, ale nie widziałam totalnie sensu życia, nie chciało mi się żyć, wiedziałam że już nigdy nie spotkam kogoś takiego jak ON. A pewnie On był nieco idealizowany przez samego siebie by zmydlić mi oczy i przeze mnie. Nie chciałam nigdzie wychodzić z nikim się kontaktować, na uczelni snułam się jak cień, co było do mnie nie podobne. Z czasem stwierdziłam, że muszę się wziąć za siebie, że tak dłużej nie mogę egzystować zaczęłam organizować czas tak by jak najmniej czasu spędzać sama na myśleniu i zadręczaniu się. Przerażała mnie myśl, że miałabym spędzić piątkowy,czy sobotni wieczór samotnie w mieszkaniu. Spędzałam czas ze znajomymi, imprezach, nauce, siłowni.. jakoś z tego wyszłam, chociaż gdy o tym piszę to dalej ściska mnie w żołądku. Jestem sama, ale do tego już przywykłam.. myślę, że nie powinno to mieć, aż takiego wpływu na mój obecny stan psychiczny. A teraz cuje się po prostu źle. Takie momenty zazwyczaj przychodzą w czasie świąt, czy teraz gdy jestem w domu na wakacjach. Może bierze się to z nagłego nadmiaru wolnego czasu. W domu atmosfera też nie zawsze jest najlepsza. Pochodzę z dobrego domu, nigdy niczego mi nie brakowało, bywały czasem kłotnie, awantury jak to czasem bywa. Gdy byłam mała nagle tata zachorował i zmarł. Praktycznie z dnia na dzień. Jako dziecko niesamowicie ciężko to przechodziłam. Strach, koszmary po nocach, lęk przed śmiercią, przed samotnością. Bałam się sama wrócić ze szkoły, sama spac, siedzieć w domu a najbardziej bałam się o moją mamę, że jej też pewnego dnia mi zabraknie. Było to koszmarne uczucie, które z resztą do tej pory wraca. Miewam czasem lęki przed różnymi wyjazdami, podróżami, czasem wole nawet zrezygnować z wyjazdu z obawy że coś złego może się wydarzyć. Wtedy wolę ten czas spędzić z mamą, jeśli mam okazję być w domu, co za często się nie zdarza w ciągu roku akademickiego. Bardzo się o nią martwię i czasem to mnie przerasta. Jednocześnie nie jestem za bardzo zzyta z rodzeństwem, które wprowadza chyba tą zła atmosferę w domu, nerwową. Awantury, ciągłe krzyki, kłótnie, rozkazy.. strasznie mam tego dosyć do tego stopnia, że nienawidzę wszelkich świąt z jednej strony cieszę się, że znów spędzę ten czas z mamą a z drugiej perspektywa wysluchiwania kolejnych awantur o nic przerasta mnie i doprowadza do szału. Z jednej strony są to kłótnie dosłownie o nic a tak bardzo na mnie wpływają, psychicznie wykańczają. Zwykły podniesiony ton głosu potrafi wyprowadzić mnie juz z równowagi. Po kilku takich nerwowych sytuacjach miałam ochotę albo uciec z domu, albo zrobić sobie coś złego. W takich momentach nie potrafię kontrolować swojego zachowania, przeraża mnie to, że pewnego dnia zrobię sobie coś złego i będzie to pod wpływem impulsu, bo tak naprawdę chcę żyć. Kocham ludzi, kocham poznawać nowych ludzi, chce im pomagać i otaczać się dobrymi, życzliwymi osobami. Niesamowicie cieszy mnie, kiedy usłyszę komplement, pochwałę, cokolwiek pozytywnego od obcej osoby. Kiedy obca osoba okaże mi jakąś czułość, zainteresowanie, szczególnie, jeśli ktoś jest starszy. Brakuje mi taty i obawiam się że może dlatego szukam takich cech, zainteresowania od obcych osób, z nadzieją że ktoś mi go zastąpi co jest oczywiście niemożliwe i absurdalne. Wiem, że wszystko to są błahe problemy, jakieś nieprzyjemne sytuacje, z którymi spotyka się wiekszość osób w życiu, jednak mnie osobiście bardzo to dotyka. Jestem bardzo wrażliwa i strasznie podatna na emocje. Dzisiejszy dzień jest straszny. Cały przeleżałam w łóżku, dużo płakałam.. dlaczego? Ostatnio widziałam na pewnym portalu społecznościowym ogłoszenie,że zaginął młody mężczyzna. Nagle z dnia na dzień nikt by się nie spodziewał lat 27, przystojny, po wpisach i zdjęciach można by odnieść wrażenie, że bardzo sympatyczny, pozytywny, wesoły, wysportowany, dobrze zbudowany człowiek. O pięknym, czarującym uśmiechu. Nie znałam go kompletnie, jednak co dziwne miałam inne wrażenie. Teraz tak sobie mysle, że z wyglądu może odrobinę przypominał mi tego mężczyznę o którym wczesniej wspominałam. Ale nie chodzi tu o wygląd. Bardzo zrobiło mi się żal tego człowieka, więc obserwowałam całą sytuację, głęboko wierzyłam, że wszystko dobrze się zakończy. Nagle przeczytałam wiadomość o odnaleznieniu zwłok tego mężczyzny. Popełnił samobójstwo. Wtedy coś we mnie ruszyło, poczułam się tak jakby zmarł mi ktoś najbliższy, jakby cała ta sytuacja dotyczyła mnie. Cała ta sytuacja totalnie wstrząsneła mną i do tej pory lecą mi łzy z żalu. Gdy przeczytałam tą okropną wiadomość stanęło mi sercę. Naprawdę. Pomyslałam sobie, że tak naprawde przypominał mi ten człowiek mnie samą. Na zewnątrz wrażenie szczęśliwego, pewnego siebie człowieka z ogromnym poczuciem humoru ..a jednocześnie tak bardzo zagubiony. Dlaczego to zrobił? Jest to absurdalne lecz szczerze żałuję, że nigdy go nie poznałam, nie byłam w stanie mu pomóc, czuję jakoś dziwną więź z tym zupełnie obcym dla mnie człowiekiem. Przeraża mnie myśl jak musiał się czuć w danym momencie, że był wtedy sam nikt mu nie mógł pomóc. Jak bardzo wówczas mógł potrzebować pomocy, wsparcia. Ja potrafie sobie wyobrazic to uczucie, strach, zlosc bezdradnosc, któremu jednak nie mozna się poddac! Tak bardzo chcialabym mu pomoc, wesprzec byc wtedy i pocieszyc, zrobic wszystko by zmienił swoją decyzję,wybic mu to z glowy. Serce mi się łamie, kiedy myśle o nim co wtedy przezywal, o jego najblizszych co przezywają...Strata tak cudownego człowieka, a takie wrażenie robił już na pierwsze wrażenie. Niestety ale łatwo zauwaażyć jak wiele osob smieszy czyjeś zagubienie, zwątpienie jakies slabosci wewnetrzne , tacy ludzie nie są w stanie tego zrozumieć. Nie potrafia postawić się na czyimś miejscu, współczuć. Ja rozumiem, że można tak się czuć bez większych podstaw, bo sama mam takie chwile zwątpienia, co mnie przeraża i co staram się zwalczać. Boję się, że mogę popełnić podobny błąd jak tamten mężczyzna. Widziałam w nim swoją osobę i moze dlatego mnie to tak dotknęło. Przeraża mnie moja słabość. Czy to jest normalne przeżywać smierc zupelnie obcej osoby, która zobaczylam gdzies tam na zdjęciach tak jakby był to ktoś mi bardzo bliski ? Czy to jest normalne być tak słabym czlowiekiem jak ja ? Kiedys myslalam ze jestem silna i niezalezna..Przepraszam z góry za wypowiedz pełną chaosu, ale dziś nie jestem w stanie normalnie myśleć Mam taki metlik w glowie. Nie wiem po co to wszystko piszę, może z nadzieją, że ktoś to przeczyta i nie ulegnie tym złym emocjom.. nie wolno się poddawać, szczególnie impulsom. Wiem po sobie jak jednego dnia potrafie być szcześliwa, cieszyć się z drobnostek, śmiać się, żartować a następnego przeżywać takie dni, czy nawet czasem chwile,pełne zwątpienia, strachu, bólu, kiedy mam ochotę targnąć na swoje zycie..to jest takie straszne, ta bezsilnosc...Jednak pamietajcie, żenie wolno się poddawać , ulegac tym zlym impulsom.. trzeba być wytrwałym, tego właśnie zycze Wam i sobie

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...