Skocz do zawartości
Forum

Traktuję ludzi przedmiotowo. Dlaczego?


Gość patpatpat

Rekomendowane odpowiedzi

Co może być tego przyczyną? Nie widzę sensu utrzymywać kontaktu z człowiekiem jeśli nie mam z tego żadnej korzyści. Nie mam żadnej motywacji, natomiast jak już mam - bo widzę korzyść - potrafię dokonać rzeczy dla mnie na co dzień niemożliwych - psychicznie, fizycznie i społecznie. Potrafię nagle stać się ekstrawertykiem optymistą, tylko po to by coś otrzymać. To jest straszne. Od czego czlowiek może tak postrzegaź relacje ?

Odnośnik do komentarza

A jak byleś dzieckiem to Ciebie też traktowano przedmiotowo? Kochano Cie jakby na chwilę i nikt nie dbał o Twój komfort psychiczny, poczucie, że jesteś dla kogoś ważny tylko dlatego, że jesteś, istniejesz? Masz rodzeństwo, dla którego jesteś ważny, kochany, komuś młodszemu w rodzinie imponujesz i może dla Ciebie ktoś w rodzinie jest ważny, jest osoba, na której sie wzorujesz?

A może byleś zawsze takim ważnym pępkiem świata, który o nic i nikogo nie musiał dbać, bo wszyscy wokól byli zachwyceni, że istniejesz niezależnie co niefajnego byś zrobił?

Tak jak piszesz to wygląda,że nie wyksztalcileś w sobie , a może zagubiłeś coś w rodzaju uczuć wyższych.

Odnośnik do komentarza

No właśnie jakby mnie nie lubili to by mi było może łatwiej z tym skończyć, ale wytwarzam w ludziach skrajne uczucia. Albo mnie dosłownie kochają, że aż im... odwala - że tak powiem. Albo nienawidzą. Z tym, że przeważnie nie wykorzystuję ludzi w jakiś okropny sposób. Zazwyczaj są to pobudki emocjonalne, które są względnie niedostrzegalne przez osobę wykorzystaną, choć niestety były sytuacje, w których przesadziłam. Stąd też piszę, ponieważ źle się z tym zaczęłam czuć.
A w domu traktowano mnie różnie. Wględnie dobrze, choć w zależności od humorku. Na to samo pytanie były dwie odpowiedzi: jak dobry humor to pozytywna, jak nie, to negatywna. Albo jak mowilam, ze się jakoś czuję np przez rodziców, np smutno, to mówili : nie, nie czujesz się tak. Albo jak w podstawówce stypendia sportowe itd to się mną chwalili i kupowali różne rzeczy. I do dzisiaj jak zrobią mi coś złego to mi coś kupują.

Odnośnik do komentarza

I nie wzoruję się na nikim. Nie szanuję mojej rodziny i nie odczuwam w stosunku do nich pozytywnych emocji. Ewentualnie na bracie mi zależy, bo mnie jako jedyny jako tako rozumie jeżeli chodzi o inne sprawy emocjonalne i jego przedmiotowo nie traktuję. Reszta mi wisi. Szczerze, gdyby połowa mojej rodziny umarła to różnicy by mi to nie zrobiło. Przeraża mnie to. Przeraża również, jak potrafię traktować rodziców, choć z drugiej strony zachowuję się po prostu tak samo, jak oni do mnie, kiedy ze wzorowej córeczki zaczęłam być problemowa tzn przestałam się uczyć bo i tak słyszałam w szkole od koleżanek, że nic nie potrafie, byłam ciągle z boku, wśród popularnych dzieci i tylko tego mi brakowało do bycia idealną, bo mądra i wysportowana już byłam, ale zamiast jeszcze społecznie... utalentowana, to byłam raczej takim śmiesznym - jak ktoś stwierdził - cieciem. Mimo, że nie byłam też popychadłem do potęgi to potrzeba bycia idealną mnie niszczyła. Pamietam do dzis - choc mam 20 lat - slowo w slowo każdą uwagę skierowaną w moją stronę. Dudni mi to w głowie, że aż boli mnie psychika. Do dziś tak mam z tym zapamiętywaniem. No, ale jak poszłam do gimnazjum, rzuciłam naukę i sport na rzecz zaimponowania innym. Zaczelam pic, palic, znalazlam sobie chlopaka, zaczelam uprawiac seks, imprezowac, wagarowac, pilam dlatego, że objawy fobii społecznej były mniejsze. No i traktowałam źle ludzi.

Odnośnik do komentarza

Dzisiaj jestem wrakiem. I tyle. Nie mam nic. Chodzę zaocznie do szkoły, odrzuciłam znajomych i wszystkich, żeby nikogo nie krzywdzić. Od poniedziałku do piątku żyję zaszyta w ciemnym pokoju, a w weekendy muszę udawać, że jestem choć trochę społeczna, żeby w szkole dziwnie na mnie nie patrzyli - choć patrzą trochę, bo - czego nie rozumiem - gdzie się nie znajdę zwracam na siebie uwagę wszystkich mimo, że np tylko żyję jak z 10 cichych osób w klasie. Wykańcza mnie to wszystko.

Odnośnik do komentarza

Wykańcza mnie również to, że każda próba ożycia - wyjścia z pokoju z uzbieraną przez tygodnie nadzieją - kończy się bezsensowną kłótnią, głównie z mamą, po której czuję się znowu jak śmieć z silnymi myślami samobójczymi, które rozrywają mi głowę. Jestem w kropce. Dodatkowo zamiast jakiegoś wsparcia, słyszę tylko, że mam wypierdalać z domu, że mi założą niebieską kartę, że jestem dorosła i w każdej chwili mnie mogą wyrzucić z domu. Super. A więc w momencie, kiedy przestałam być przedmiotem do chwalenia zostawili mnie emocjonalnie samopas nie ucząc tego, że coś znaczę, a teraz potrafią mi powiedzieć tylko coś takiego. Co z tego, że mam 20 lat skoro emocjonalnie czuję się jak pięcio latek. Miewam takie stany często, jakby mi się załączał regres jakiś, że płaczę, kulę się i dudni mi w głowie mój dziecięcy głos krzyczący - po prostu mnie pokochaj. Ja chcę miłości. Przeraża mnie to bo faktycznie czuję się jak dziecko. Malutkie.

Odnośnik do komentarza
Gość pomocnadchodzi

patpatpat

Możesz dokładnie opisać w czym przejawia się to przedmiotowe traktowanie innych? Bo z jednej strony piszesz,że nie szanujesz ludzi, że gdy nie masz korzyści to są bezwartościowi dla Ciebie ale z drugiej strony znów, że sama się z własnej woli odsuwasz od towarzystwa,żeby nikogo nie ranić. Widzę tutaj sprzeczność. Może jest po porostu tak,że pewne normalne zachowania,obserwowane u wielu osób traktujesz jako coś wyjątkowo złego. Nie z każdym będziesz miała głębokie, wartościowe relacje, z niektórymi ludźmi po prostu utrzymuje się stosunki głównie na zasadzie korzyści z różnych względów i nie jest to niczym złym, powiedziałabym nawet,że z takiej umiejętności nie należy do końca rezygnować, bo w przyszłości, w pracy może się nie raz przydać. No, chyba,że robisz coś faktycznie złego, manipulujesz każdą osobą, nastawiasz ludzi przeciwko sobie, czy knujesz intrygi to wtedy zaczęłabym się faktycznie niepokoić.

Co do rodziców to nie dziwię się Twojego stosunku do nich,ani trochę. Ta relacja jest trochę toksyczna z tego co czytam ale z jednej strony z niektórymi osobami da się dojść do porozumienia, gdy się bardzo chce. Możesz spróbować. Nie wiem, jak daleko zaszły wasze kłótnie i jak bardzo jesteście jako rodzina od siebie oddaleni ale bywa i tak,że nie dotrzesz do swoich rodziców, bo są ludzie wyjątkowo uparci, którzy nie potrafią przyjąć cudzego punktu widzenia. Wiem to,bo mam tak ze swoimi i postanowiłam powolutku usamodzielniać się, a zwłaszcza uniezależniać psychicznie i widzę pozytywne efekty. Znam też to uczucie regresji, miałam (i mam nadal czasami) identycznie, gdy rodzinka,w której nie miałam wsparcia na dorosłość jeszcze bardziej mnie od siebie odsunęła. Potrafiłam dosłownie zachowywać się jak małe dziecko, pewnie to znasz, tupanie nogami, okazywanie dziecięcej złości, czyli np. robienie denerwujących rzeczy, zaczepianie domowników, mówienie dziecięcym głosem. To mechanizm obronny,który może właśnie świadczyć o niezaspokojonych potrzebach albo sytuacji stresowej,z którą nie potrafimy sobie poradzić. Niestety, jak już pisałam, z pewnymi rzeczami musisz się pogodzić. Nie znam Twoich rodziców, mam szczerą nadzieję,że w waszych relacjach da się wiele poprawić ale musisz mieć świadomość,że może być odwrotnie,a wtedy nie pozostaje Ci nic innego, żeby od tej rodziny się uniezależnić. Mnóstwo ludzi tak robi.

Odnośnik do komentarza

Może to brzmieć sprzecznie, ale sprzeczne nie jest.

Wykorzystywanie i nieszanowanie ludzi jest dla mnie postawą normalną, wykonywaną przeważnie NIEŚWIADOMIE, natomiast odsuwanie się od innych jest ŚWIADOMYM posunięciem z mojej strony i robię to, bo wiem iż innej relacji nie umiem z człowiekiem stworzyć.

Nie raz próbowałam stworzyć normalną relację, nawet mi się wydawało, że już jest, że wszystko idzie w dobrym kierunku, po czym dochodziłam do wniosku, że ta osoba mnie nie obchodzi i nie wiem nawet kim ta osoba jako człowiek jest. Nie widzę w ludziach ich osobowości, cech, tylko to co od nich dostaję. W końcu to wychodzi na jaw nawet jak o tym nie myślę, ponieważ osoby pokładające we mnie nadzieje i dające mi jakieś tam zaufanie zaczynają się skarżyć na brak jakiejkolwiek uwagi czy zainteresowania z mojej strony i to czuć i że obce osoby się o nie bardziej troszczą niż ja. A ja nie wiem nawet o co im chodzi i o co tyle szumu. Nie rozumiem nawet tego, że powinnam wykazywać jakiekolwiek większe zainteresowanie czy zatroszczenie czy pokazywanie uwagi.

Co do rodziców to wyczerpuje mi się słownictwo i motywacja do wypowiadania się na ich temat. Witki opadają. Ja wiem, że mnie kochają, ale nie potrafili pewnie tego dobrze pokazać. Mam to w głowie jednak i to pozwala mi czuć do nich niechęć i jawną pretensje. Nie mam oporów by im wykrzyczeć w twarz, że jak się dziecko rodzi to bierze się za niego odpowiedzialność, a nie jeszcze wrzeszczy, że sobie nie radzi tak jakby się samo tak wychowało. A oni tylko potrafią powiedzieć, że sama sobie jestem winna tego jaka jestem. Aha. Przez to wszystko sama nigdy nie chcę mieć dzieci, gdyż moje zdanie brania odpowiedzialności za dziecko nie tyczy się tylko tej konkretnej sytuacji, a ogółu i sama bym potrafiła się w pierś walnąć jakbym coś spieprzyła przy wychowaniu własnego dziecka. No bo przecież rodzice są pierwszymi żywymi osobnikami, z którymi dziecko ma do czynienia i od których dziecko się uczy czegokolwiek. Powiela wzorce. Ja nie wiem jak ludzie tego mogą nie rozumieć. Tylko głową w mur walnąć nic więcej.

Odnośnik do komentarza
Gość Mambardzopodobnie

Hej, miałam bardzo podobne przejścia i przeżycia do Ciebie i bardzo długo żyłam z tym zupełnie samotnie. Teraz wydaje się, że wychodzę na prostą, ale ostatnie dni spędzam głównie w łóżku, nadal prawie nic nie wiedząc.
Jeśli chcesz, chętnie pogadam z Tobą o tym, co dotąd odkryłam, co mi pomogło i posłucham Twojej historii. Tylko uprzedzam, że często długo nie odpisuję.

Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza

Nie ma w tej sytuacji nic nadzwyczajnego.

Rodzice zawalili sprawę, ale nie ma się co na nich skupiać. Przecież Cię nie obchodzą, prawda? Skoro ktoś Cię nie obchodzi to nie możesz mieć do niego pretensji, bo wtedy by Cię to właśnie obchodziło, więc to by była logiczna sprzeczność. Masz w sobie dalej bunt do otoczenia i nie ma w tym nic złego, bo to przecież uzasadnione. Z drugiej strony to wykorzystywanie ludzi jest niepokojące - ja kładę na nich lagę, ale mam potrzebę bycia dobrym i działania zgodnie z moralnymi zasadami. Są też jednak osoby, na których mi zależy, a Ty takich pewnie nie spotkałaś. Potrzeba żeby być najlepszym to naturalne pragnienie większości ludzi, ale Ty je masz na pierwszym planie, bo rodzice Cię nie doceniali, a jednocześnie wychowują Cię bardzo chłodno. Bycie najlepszym to najlepsza obrona przed bezsensem i złem tego świata, a oprócz tego jeszcze są używki i można żyć. Czy chcesz coś zmienić? Widzisz wtedy jaka wielka zmiana jest potrzebna, więc nie opłaca się nic robić. Wiadomo, że to i tak może się nie udać i można sobie tylko zaszkodzić walcząc z tym kim się jest. No i nie jesteś najlepsza, więc Twoja obrona nie działa. Ja w zamian położyłem na tym laskę i uznałem, że jestem najlepszy bez powodu - to ja sobie ustalam co mam o sobie myśleć, a nie inni, którzy i tak niczego nie rozumieją i tworzą sobie w głowie alternatywne wersje rzeczywistości. Świat chce Ci narzucić jakąś rolę i założyć kajdanki, ale na myśli i samoocenę masz wpływ tylko Ty.

Życzę Ci żebyś spotkała kogoś przy kim Twoje emocje się obudzą i opadnie maska obojętności. Kiedy masz prawdziwą obojętność i wysoką samoocenę to naprawdę nikt Cię nie zirytuje i nie jest Ci potrzebny. Wtedy nie jest to jednak dla Ciebie problem i nie zakładasz takich tematów. Osoby, które wtedy będą przy Tobie, będą prawdziwymi znajomościami opartymi na szczerości. Całą resztę można olać.

Odnośnik do komentarza

Jestem złożona ze sprzeczności logicznych. Moja prawdziwa osobowość przeplata się cały czas z mechanizmami obronnymi. Np. normalnie jestem dobra i empatyczna, ale mechanizm obronny 'nakazuje' mi być złą. Niektóre mechanizmy są ze mną tak długo, że stały się jakąś częścią mojej osobowości - z tym, że nadal doczepioną. Jestem tego świadoma i chcę to odczepić. To wszystko. Chociaż mam pewne obawy, że bez tego wszystkiego sobie po prostu nie poradzę. Będę się czuła bardziej pusta w środku niż obecnie. Teraz mi chociaż wyrządzanie krzywdy sprawia jakąś tam - czasem nawet wewnętrznie perwersyjną - przyjemność. To dość urocze.

Do psychologa chadzam, z tym, że raz na miesiąc. Nie mam kasy na wizyty prywatne. Niestety też mam tak dużo do przepracowania z psychologiem, że nie starczy przeważnie czasu, aby uwzględnić wszystko o czym chcę porozmawiać. Stąd też piszę tu. Z nadzieją o jakieś rady, pomysły, wnioski, może nawet krótki, ale istotny opis relacji międzyludzkich i na czym one polegają. I te głębsze i te powierzchowne. A może jak zmienić postrzeganie ludzi z przedmiotowego, na emocjonalne. Albo po co w ogóle się z kimś spotykać. Dla samego spotykania? Bezsens. (tak mi się wydaje).

Co do tego ustawienia hellingerowskiego to coś podobnego miałam kiedyś na terapii grupowej i zwało się to "Psychodrama". Całkiem pomocne takie odgrywanie ról. Natomiast uważam, że opisy ustawienia hellingerowskiego są przesadzone. To nie jest nic niemożliwego czy magicznego. :P

Odnośnik do komentarza

Jestem złożona ze sprzeczności logicznych

Jak każdy.

Moja prawdziwa osobowość przeplata się cały czas z mechanizmami obronnymi.

Normalka. Z tym można pracować, ale pewne mechanizmy obronne powinny zostać i pełnić swoją funkcję. Myślę, że za dużo walczysz z samą sobą (ale to też trochę dobrze bo dzięki temu masz autorefleksje, a wiele osób tego nie ma) i powinnaś sobie dać trochę luzu np przy budowaniu znajomości. Masz jakąś presję żeby od razu robić z ludzi bliskich przyjaciół? A może boisz się, że po dłuższym czasie zobaczą Twoje wady, albo im się znudzisz?

Nie ma bata, dla mnie Twój przypadek to idealny przykład na to jak zbyt surowe wychowanie (z pozycji autorytetu i lekceważenia potrzeb dziecka) wpływa negatywnie na dzieci.

Niektóre mechanizmy są ze mną tak długo, że stały się jakąś częścią mojej osobowości - z tym, że nadal doczepioną.

Które mechanizmy?

Chociaż mam pewne obawy, że bez tego wszystkiego sobie po prostu nie poradzę. Będę się czuła bardziej pusta w środku niż obecnie.

Można to zastąpić czymś innym.

Teraz mi chociaż wyrządzanie krzywdy sprawia jakąś tam - czasem nawet wewnętrznie perwersyjną - przyjemność. To dość urocze.

Co w tym uroczego?
A sprawia Ci przyjemność, bo czujesz się wtedy lepsza i czujesz kontrolę nad sytuacją (może cieszysz się, że nie jesteś w roli tej drugiej osoby, a kiedyś byłaś w takiej roli przez rodziców). W sumie każdy człowiek ma w sobie taką część, tylko ona jest z reguły na dalszym planie, a niektóre zbyt uległe osoby o tym całkowicie zapominają i może się to u nich uaktywnić jak trafią na jeszcze bardziej uległe osoby.

A może jak zmienić postrzeganie ludzi z przedmiotowego, na emocjonalne. Albo po co w ogóle się z kimś spotykać. Dla samego spotykania? Bezsens. (tak mi się wydaje).

No to się nie spotykaj :) Są osoby, które wolą być samotne. A to, że nie wiesz jaka jest odpowiedź na te pytania i wydaje Ci się to bezsensem, to dlatego, że w szkole nie uczą wartościowej wiedzy i nie wiesz, że za logiczne myślenie odpowiadają inne obszary mózgu niż za emocje i jak skupiasz się za bardzo na jednym lekceważąc drugie, to nieużywany narząd zaczyna zanikać. Jeśli skupiasz się tylko na myśleniu to jest tak jakbyś była komputerem bez emocji, a jak ktoś się skupia tylko na emocjach, to jest jak zwierzę odłączone od intelektu (oczywiście w skrajnych przypadkach, które występują pewnie rzadko w czystej formie). Spotykaj się z osobami, przed którymi możesz być sobą.

Odnośnik do komentarza

Chyba zrozumiałam co jest przyczyną moich problemów psychicznych - seks.

Nie powinnam nigdy zacząć uprawiać seksu. Nigdy nie czułam faktycznie potrzeby aby to z kimś robić. Czułam jakąś potrzebę seksualną, ale nie na tyle, żeby to z kimś robić, tylko bardziej jako potrzebę rozładowania nerwów. Jako czynność. Nic więcej. Od momentu gdy zaczęłam uprawiać seks i w ogóle dowiadywać się, że jest on ważny i powszechny i wszyscy o nic mówią zaczęłam się dziwnie zachowywać i nie radzić sobie ze sobą. Ludzi tez postrzegałam inaczej. Zauważyłam też, że jak nie uprawiam seksu to czuję się ze sobą dobrze i normalnie. Uprawiałam seks w sumie tylko dlatego, bo chłopak chciał i przy okazji się wyładowałam, ale ja nie czuję normalnie potrzeby. Według mnie mogło by tego nie być. A co najlepsze moim zachowaniem parę lat temu sprawiłam, że przykleiła się do mnie łatka puszczalskiej, mimo, że jak uprawiałam seks to tylko będąc w związku z chłopakiem, ale zachowywałam się jak obeznana w seksie bo myślałam, że tak trzeba, bo ludzie też się tak zachowywali, bo byli dorośli. I teraz wyszło na to dlaczego się tak zachowywałam, bo dla mnie to nie było nic specjalnego, ani faktycznie związanego z seksualnością czy seksem, bo mimo, że flirtowałam, żeby usłyszeć komplement i poczuć się coś warta i żeby pokazać jaka to nie jestem, żeby zyskać - wtedy mi się wydawało - w oczach ludzi, to nic nie robiłam z nikim fizycznie. I najzabawniejsze - przez łzy - wyszło na to, że to ja jestem jedną z puszczalskich lasek w mojej małej mieścinie mimo, że de facto nic nie robiłam, a potem powoli się zaczęłam dowiadywać, że dziewczyny w moim wieku normalnie uprawiają seks raz z tym raz z tamtym i nikt o nich nic nie mówi złego zazwyczaj bo potrafią nawiązywać normalne kontakty międzyludzkie i są pewne siebie ... Dobiło mnie to. Ale to też oznacza, że nie powinnam tego robić. Naprawdę się czuję gorszą osobą jak to robię.

Odnośnik do komentarza

No i oprócz seksu też potrzeba stworzenia idealnych relacji i bycia popularną.

Od dłuższego czasu siedzę w domu sama ze sobą i dopiero teraz się czuję dobrze. Zaczyna mi się wszystko normować. Zaczynam się czuć naprawdę szczęśliwa ze sobą. Stabilna emocjonalnie itd. Zamiast akceptować to, że nie potrzebuję innych ludzi, że jestem samotnikiem i najlepiej się czuję sama to chciałam na siłę być lubiana tylko po to by stanowić jakąś rolę w społeczeństwie. Bo jest przyjęte, że tylko ci EKSTRAWERTYCY i tym podobne coś osiągną, ponieważ się rzucają na pierwszy rzut oka - co faktycznie było zauważalne już u mnie w podstawówce. W sensie ja - inni. Mimo takich samych wysiłków albo czasem większych byłam mniej doceniana niż inni, którzy potrafili swoją osobowością po prostu migotać innym po oczach....
Jestem na siebie zła, że zmarnowałam tyle lat na to by poczuć się lepsza tam, gdzie nie powinnam, a zaniedbałam to w czym faktycznie dobra jestem. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczę...
I fakt też, że chcąc być lepszą potraciłam wielu ludzi, którzy faktycznie by mi starczyli i są wartościowi. I po co? Dlaczego nikt mnie nie kopnął w dupę, że mam się opamiętać, bo jestem coś warta i nie muszę nikomu tego udowadniać? Zostałam z niczym i ze zszarganą opinią na własne życzenie. A przecież nie jestem tym czymś co z siebie zrobiłam ani w jednym procencie.

Odnośnik do komentarza

Dobrze, że chadzasz co miesiąc do psychologa. Może poproś o jakieś zadania do domu? A może udałoby Ci się chodzić częściej (najlepiej do psychoterapeuty), bezpłatnie?
Seks z człowiekiem, z którym się go nie chce, gdy na seks nie ma nawet ochoty ani potrzeby, to nigdy nie jest dobry pomysł. Szkoda, że przez coś takiego poszły o Tobie przykre plotki...

Odnośnik do komentarza

Znaczy to nie tak, że uprawiałam seks z człowiekiem, którego nie chcę, tylko, że nie chciałam seksu bo nie czuję takiej potrzeby. Mam potrzebę się wiązać w bliskie związki, ale nie mam potrzeby ich fizycznie konsumować.

A co do plotek to nie wiem co mam z nimi zrobić. Naprawdę mnie one dobiły. Nie mam pojęcia jak to zmienić. Czuję się brudna przez to wszystko. I nie rozumiem tez ludzi jak potrafią takie rzeczy o mnie gadać w ogóle mnie nie znając, a samemu ciągle uprawiając seks z kimś innym. Jak? Jakbym wiedziała wcześniej, że ludzie tacy są, to zostałabym w swoim małym gronie, robiła to co mi wychodzi i wchodziła do ich świata. Ja tak nie mogę. Nie umiem. Dostaję jakieś zadania domowe, ale są dość trudne. Powoli mi jakoś pomagają. Jakoś idę do przodu ale jednak trudno mi. A najgorsze, że chłopak zaczął powątpiewać w to jaka jestem bo się nasłuchał plotek. Czego też nie rozumiem bo to z nim praktycznie jak już spędzam czas i rozmawiam, a ci co o mnie źle mówią w ogóle ze mną nie rozmawiają, albo nigdy nie rozmawiali, albo rozmawiali i to przelotnie z 3/4 lata temu, ale nigdy nikt nie był ze mną bliżej jako przyjaciel w sensie. Nie rozumiem po co to ludzie robią.

Odnośnik do komentarza

A złe jest też to, że mam potrzebę wybiegnięcia z domu i mówienia każdemu, że ma w te plotki nie wierzyć, że ma mnie poznać, że mają przestać, zrobić cokolwiek żeby przestali tak o mnie mówić, żeby zrozumieli, że to jest złe, ale z drugiej strony wiem, że w praktyce nawet nie zawalczę o siebie bo przecież boję się ludzi. Tak naprawdę.

Odnośnik do komentarza

Niepotrzebnie się nakręcasz, choć rozumiem Twój problem, bo jak człowiek sobie coś wkręci, to ciężko tłumaczyć racjonalnie, że to nie ma sensu. Spróbuj się zrelaksować i o tym nie myśleć i wtedy wróć do myślenia o tym problemie, ale tak z perspektywy, jakby dotyczył kogoś innego i miałabyś coś doradzić. Zapisz sobie te rady, zrelaksuj się i je przeczytaj i postaraj się ich posłuchać.

Psycholodzy i tak gadają często jakieś bzdury, a tak naprawdę nie mają w ogóle pojęcia o życiu.

Odnośnik do komentarza

Trudno jest udowodnić ludziom ze nie jest się wielbłądem.
Oni zawsze wiedzą swoje.
Nie jesteś żadnym śmieciem- prawdziwie mało warty człowiek raczej by tak sam o sobie nigdy nie powiedział.
Jesteś chyba skrzywdzoną dziewczyną.
Moze lepszą od tych którzy Ciebie obgadują.
A może tez trochę przesadzasz?- ludzie zawsze muszą o czymś gadać, a jak się czegoś obawiamy to to wyolbrzymiamy.
Dystans i spokój -to dobra rada:)

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...