Skocz do zawartości
Forum

Nie mogę porozumieć się z rodzicami na wielu płaszczyznach


Anonimowa7

Rekomendowane odpowiedzi

Jest październik, od trzech miesięcy jestem pełnoletnia. Nigdy nie wydawało mi się to czymś przełomowym, urodziny jak każde inne, tyle, że dostajesz kawałek plastiku ze zdjęciem i od tej pory każde kłopoty w jakie się pakujesz idą na Twoje konto, rodzice już nie będą wyciągać Cię z każdego problemu. Nie odczułam żadnych zmian po przekroczeniu tej „magicznej” osiemnastki, oprócz ogromnej chęci starania się być stopniowo coraz bardziej odpowiedzialną i samodzielną, w końcu jestem w maturalnej klasie, zanim się obejrzę zacznę moje dorosłe, samodzielne życie, z którym będę musiała sobie poradzić. Postanowiłam się porządnie przyłożyć do nauki, do dbania o porządek wokół siebie. Gdy wracam ze szkoły to po zjedzeniu obiadu nie siadam przed komputer czy telewizor, tylko robie porządek w pokoju, odrabiam lekcje, jeśli trzeba to się ucze, ale wolę to zostawiać na wieczór – dopiero kiedy już skończę wszystko czasem siadam do komputera, czasem oglądam jakiś film w tv, ale od jakiegoś czasu nigdy nie robię odwrotnie, zaczęłam bardziej organizować sobie czas i mam go teraz na wszystko, stopniowo wkręcam się w ten rytm. Podoba mi się to, że nie mam w planach jedynie lenienia, tylko coś konkretnego do zrobienia. W ciągu tygodnia (poniedziałek-piątek) staram się dawać z siebie wszystko i uczyć się systematycznie, jak najwięcej czasu poświęcać nauce. Miałam nadzieję, że rodzice będą mnie w tym wszystkim wspierać, ale troche inaczej sobie to wyobrażałam. Myślałam, że z czasem będą traktowali mnie poważniej niż dotychczas, że będę miałą stopniowo więcej swobody i możliwości do tego, aby mieć swój prywatny kawałek świata, do którego nie będą wchodzili z butami. Formalnie jestem już dorosłą osobą, od kilku lat mam swój świat, swoje sprawy, problemy i chcę, żeby pewna część mojego życia i świata była tylko moja, prywatna. Nie czuję potrzeby mówienia im dokładnie o wszystkim, po pierwsze z tego powodu, że mam prawo do swojego życia, a po drugie z tego powodu, że wiem, że nie mam w nich oparcia.Dzisiaj, podczas jednej z kłótni, ze strony mojej mamy padły słowa : „Jakie swoje sprawy może mieć DZIECKO w Twoim wieku?” z wyraźnym naciskiem na słowo dziecko. To sprawiło, że coś we mnie pękło. Miałam wolny dzień, więc postanowiłam, że zrobię wszystko co muszę w domu i po południu pojadę do chłopaka do pracy. Posprzątałam w całym mieszkaniu, powiesiłam pranie, pouczyłam się, zrobiłam obiad i wyszłam. Zadzwoniłam do mamy po 13, że zrobiłam wszystko co miałam i dodatkowo posprzątałam, więc wychodzę i wróce po 17. Fakt, nie powiedziałam gdzie wychodzę, ale to chyba nie jest koniec świata? Wiem, że gdybym powiedziała, że jadę do chłopaka do pracy, żeby spotkać się z nim w przerwie to zaraz usłyszałbym, że nie ma problemu, mogę jechać „Ale po co, skoro widzieliście się wczoraj? Dlaczego? Czemu znowu jedziesz? Nie opłaca Ci się jechać godizny, żeby spędzić z nim pół, w ogóle, że chce Ci się jechać” itp. itd. Skoro stwierdziłam, że do niego pojadę, widocznie czułam taką potrzebę i nikomu nie muszę się z tego tłumaczyć, a tym bardziej mamie, która nie musi wiedzieć takich rzeczy, zwłąszcza, że ostatnio z chłopakiem mieliśmy taki mały kryzys, z którego już wychodzimy a nawet chyba już wyszliśmy i nawet nie czułam potrzeby, żeby dzielić się tym z rodzicami – to mój związek, mój kłopot, moja walka o szczęście, nie ich sprawa, tylko moja prywatna, o której nie muszą wiedzieć, nie potrzebowałam doradców i nastawiania, tylko spokoju, żeby sobie samej wszystko przemyśleć. W każdym razie z tego wszystkiego wyniknęło jedno - stwierdziliśmy, że musimy się bardziej starać o siebie nawzajem - więc postanowiłam skoczyć do niego, żeby zrobić mu po prostu niespodziankę, bo siedzi w tej pracy od rana do późnego wieczora, wiem jak się w niej męczy i jak ma jej dosyć, chciałam, żeby na chwilę się od tego oderwał i poprawić mu humor. Kiedy w zeszłym tygodniu miałam wolne też tak zrobiłam, z tym, że domyślił się, że przyjadę, ale bardzo się z tego ucieszył, że przyjechałam specjalnie, żeby spędzić z nim te pół godziny. Dzisiaj już niespodzianka wyszła jak niespodzianka, bo nie wiedział do samego końca, że przyjadę, co wiąże się z tym, że niestety nie mógł się wyrwać na przerwę akurat wtedy kiedy przyjechałam, bo miał dużo pracy i spędziliśmy razem tylko kilka minut, ale widziałam, że się ucieszył i wiem, że docenia to, że specjalnie przyjechałam. Gdy wracałam zadzwoniła do mnie mama z pytaniem czy jestem już w domu. Powiedziałam, że nie, jestem w autobusie i powinnam być za jakąś godzinę, więcej niż pół w domu. Zapytała gdzie byłam, więc odpowiedziałam, że u chłopaka w pracy, na co odpowiedziała ze znanym mi tonem i wiedziałam, że będzie problem gdy wrócę do domu. Nie myliłam się. Od samego progu zaczęło się krytykowanie i krzyki, że skoro widziałam się z nim dzisiaj, to w niedzielę nigdzie nie jadę (widujemy się raz w tygodniu, w jeden z dni weekendu). Powiedziałam, że przecież miałam wolny dzień, zrobiłam wszystko co miałam i to moja sprawa jak zagospodaruję sobię resztę wolnego czasu – nie musiałam się uczyć, ani robić zadnego projektu, więc postanowiłam pojechać. Na co odpowiedziała mi, że jak wszystko, skoro nie pozmywałam. Wysprzątałam całe mieszkanie, powiesiłam pranie tak jak mnie prosiła, ugotowałam obiad, a ona czepia się o kilka naczyń w zlewie. Mam wrażenie, że ostatnio doszukuje się najmniejszych szczegółów, tylko po to, żeby się przyczepić – wydaje mi się, że przynosi z pracy dużo stresu i frustarcji co niejednokrotnie odbija się na innych, a kiedy jej o tym mówię, to zaczyna się wypierać. Wiadomo, że gy się uczę, to siedzę w pokoju z zamkniętymi drzwiami, aby mieć spokój i wiadomo też, że nauka nie trwa 15 minut, tylko kilka godzin – po czym słyszę komentarze, że sidzę zamknięta w pokoju, niewiadomo co tam robię i że nawet do nich nie wyjdę, nie posiedzę z nimi i nie porozmawiam. A gdy mam chwilę wolnego, albo dzień, kiedy wiem, że po powrocie ze szkoły nie muszę się niczego uczyć i mogę spokojnie posiedzieć przed telewizorem, albo poczyać książkę, to ma pretensje, że się nie uczę tylko robie jakieś inne rzeczy.Kiedyś sprzątałam tak porządniej raz w tygodniu, przeważnie w piątki, to miała problem, że ciągle brudno i bałagan, ale teraz zaczęło mi to przeszkadzać, że robi się bałagan po dniu czy dwóch więc sprzątam co drugi dzień, albo co trzeci, ale staram się, żeby codziennie był porządek. Niejednokrotnie zdarzało jej się zapytać czemu ciągle sprzątam. Jej nie da się dogodzić, w niczym, dosłownie w żadnej kwestii. Powoli zaczyna mnie to męczyć, bo czegokolwiek bym nie zrobiła, zawsze będzie źle, zawsze znajdzie powód, żeby mnie skrytykować. Nieustannie słyszę docinki, że w dorosłym życiu sobi nie poradzę, że „zginę”. Wydaje jej się, że jak powie mi to kilka czy kilkanaście razy, to to zadziała pozytywnie, że w jakiś sposób mnie zmotywuje. Ale bardzo się myli, bo to działa w drugą stronę. Wiem, że powinnam jej powiedzieć, gdzie wychodzę, a nie tylko, że wychodzę, w sumie nie wiem czemu tego nie zrobiłam. Ostatnio jak zrobiłam tak w zeszłym tygodniu to niby było okej, ale jak wróciłam to zaraz komentarze, że po co tam jechałam na pół godziny, że dziwne, że chciało mi się jechać ponad godzinę w jedną stronę, żeby być tam pół godziny. Za każdym razem jak im mówię, że chcę gdzieś iść, czy jechać, czy coś zrobić, to nie potrafią tego przyjąć do wiadomości, tylko zawsze to bojkotują i zadają milion pytań a po co, a musisz, a dlaczego, a co tam będziesz robiła, a z kim, a jak długo, i znowu a po co i dlaczego – tak jakby chcieli mnie zniechęcić do wyjścia. Mam wrażenie, że najbardziej odpowiadałoby im kiedy siedziałabym w domu i wychodziła jedynie do szkoły, bo wtedy mają nade mną pełną kontrolę. Takie samo wrażenie odnoszę w kwestii moich wyjazdów do chłopaka. Mama od samego początku nie była super przychylna temu pomysłowi, najpierw pojawiały się wymówki, że to za wcześnie, żebym do niego pojechała, potem, że jak jestem u niego raz w miesiącu (czasem nawet raz na dwa) na to, że on jest u mnie trzy albo więcej razy to za dużo, bo dziewczyna nie powinna tak często jeźdić do chłopaka. Jak to nie przeszło to dzisiaj uderzyła w to, że będę kupowała bilety za swoje pieniądze, bo ona na moje wyjazdy nie będzie wydawała pieniędzy. Cały czas wydaje mi się, że najbardziej cieszyłaby się z tego, gdybym wcale do niego nie jeździła, bo wtedy nie może mnie kontrolować, nie wie co robię itd. Ciągle chce, żebym dzwoniła albo pisała smsa jak już tam dojadę, ja rozumiem jak jechałabym tam pierwszy czy drugi raz, bo mogłam nie zdążyć na autobus, albo nie wiedzieć któym pojechać, ale bez przesady – nie kiedy jestem tam już kilkudziesiąty raz z kolei, bo spotykamy się od prawie półtora roku. Rodzice mojego chłopaka tylko na początku, przez pierwsze kilka razy kiedy do mnie przyjeżdzał dwonili i pytali się, czy już dojechał i czy wszystko w porządku. Rozumiem też to, że są różne wypadki czy coś i że mogą się martwić, ale są jakieś granice – nie jestem pięcioletnią dziewczynką w środku dżungli, tylko osiemnastoletnią osobą, która jedzie komunikacją miejską tak samo jak tysiące ludzi w Warszawie jeździ nią codziennie w różnych godzinach. Tak samo nie rozumiem też ideologii „masz wrócić zanim się ściemni”. To, że robi się ciemno, nie oznacza, że znikają automatycznie wszyscy ludzie i jade sama autobusem przez jakieś ciemne uliczki, nie – zawsze o tej porze kiedy od niego wracam jest masa ludzi wracających z pracy, a ja nie wracam bocznymi ulicami przez las, tylko przez najbardziej ruchliwe ulice Warszawy i miast w których mieszkamy. Z przystanku nie muszę iść przez nieoświetloną ścieżkę w głębi jakiegoś lasu, tylko wracam dwie minuty przez miasto, jedną ulicą, gdzie zawsze o tej porze jest jeszcze pełno ludzi, oświetlonym chodnikiem. To, że wracam gdy powoli zaczyna się ściemniać, a dojeżdżam do domu, gdy jet już ciemno, nie robi ze mnie z automatu małej kilkuletniej dziewczynki, a reszty pasażerów nie zmienia w morderców i pedofili, którzy tylko czychaja na to, żeby mnie skrzywdzić.Kiedyś jako wymówki apropo tego, że mam być w domu zanim się ściemni; bo potem jest niebezpiecznie; moja mama użyła tekstu typu „mało ludzi jeździ o tej porze autobusami i jest niebezpiecznie” (mówimy o godzinach pomiędzy 17-19 albo 18-20 w okresie jesienno zimowym, kiedy ludzie wracają z pracy), na co odpowiedziałam jej, że właśnie o tej porze autobusy nigdy nie są puste i wraca dużo ludzi, bo dojeżdżają do pracy więc o tej porze z niej wracają – stwierdziła, że no właśnie, to jeszcze gorzej, zaprzeczając tym samej sobie. Mam wrażenie, że czegokolwiek bym nie zrobiła i jakkolwiek bym się nie zachowała zawsze znajdzie coś, żeby się przyczepić, skrytykować, że nigdy nic nie będzie dobrze. Już nie wiem jak mam z nią rozmawiać, bo każda próba czegokolwiek takiego kończy się kłótnią, a dodatkowo ja jestem strasznie emocjonalną osobą, łatwo mnie wytrącić z równowagi i zaraz płaczę z nerwów, nie wiem co na to poradzić i jak to rozwiązać.

Odnośnik do komentarza

Pewnie zaraz dostaniesz po moim wpisie przeciwne komentarze do mojego.Zauważyłam ,że jesteś mądrą młodą osobą ;pomagasz w domu ,pilnujesz lekcji.Prawie w każdym domu, gdzie wychowują się dorastające dzieci rodzice boją się o bezpieczeństwo swojego dziecka i może dlatego mama tak zwraca uwagę na Twoje powroty.
Nie wszystkie są gwałcone, pobite ale słyszy się ,że zdarzają się takie sytuacje i dlatego mama boi się ,żeby Tobie nic się takiego nie przytrafiło.Staraj się szczególnie okresie jesienno- zimowym przyjeżdżać do domu wcześniej.To już nie będzie jednego powodu do kłótni.Postaraj się z mamą spokojnie rozmawiać i przyzwyczajać ją ,że jesteś już dorosła i masz swoje zdanie ,swoje sprawy.Mama potrzebuje trochę czasu,żeby zobaczyć ,że z małej dziewczynki wyrosła pełnoletnia panna.Tylko spokojna rozmowa przyniesie efekty nigdy skakanie sobie do gardła.

Odnośnik do komentarza

Nie przejmuj się mam dokładnie takich samym rodziców jak ty, z tą różnicą że jestem facetem . I moja sytuacja jest o tyle beznadziejna że mam już 22 lata (w październiku kończę!) a oni zachowują się dokładnie tak jak twoi rodzice. Pomagam im , sprzątam dom , zmywam naczynia pomagam w ogrodzie ojcu, koszę trawę, w wakacje pracowałem dorywczo ale nie oni tego nie dostrzegają. Mam dwie siostry młodszą -17 letnią i starszą27 letnia która już nie mieszka z nami. One traktowane są jak złoto. Nic żadnej krytyki ze strony rodziców o niech nie usłyszałem, zwłaszcza o starszej siostrze która jest oczkiem w głowie rodziców. Ale na temat mój mają tysiąc słów, jakim to ja jestem pasożytem , nic nie robię. Fakt może nie poszedłem na studia , tak jak by oni to chcieli, uczę się zaledwie w szkole policealnej, ale to nie powód żeby tak niszczyć mi życie. Mam dziewczynę, jesteśmy w związku 2 lata. Były momenty załamania, jednak jakoś to przetrwaliśmy. Moi rodzice na początku się cieszyli że mam dziewczynę idt. Sprawa zaczęła się komplikować kiedy zacząłem z nią spędzać więcej czasu , wychodzić . Zaczęli mi mówić żebym "nie pakował się w ślub bo zrobię jej dziecko ", że "po co tak długo tam u niej siedzisz" i że ich ranie. Kiedyś po jednej z takich kłótni zostałem na noc u dziewczyny, skończyło się na tym że jestem "popieprzony" ze w głowie mam tylko jedno, że jeszcze raz u niej zostanę to mogę już na zawsze zostać, że jak mogłem im to zrobić. 22 lata mam a takie cyrki. Ja nie wiem ...

Odnośnik do komentarza

Gdy miałam mieć 18 lat to wydawało mi się, że po tej magicznej dacie będę już dorosła, że wiele się zmieni. Nic się nie zmieniło. Było tak, jak uprzednio.Dla rodziców to nie była magiczna data, to po prostu były następne urodziny.
Ja ich stopniowo przyzwyczajałam do tego, że staję się dorosła, samodzielna i że nie o wszystkim muszę im mówić, nie ze wszystkiego muszę się tłumaczyć.
Trochę czasu to trwało, ale wywalczyłam sobie więcej swobody.

Ja odnoszę wrażenie, że im więcej się staramy, im więcej dajemy z siebie, tym mniej jest to doceniane.
Przyzwyczajają się do tego, jest to dla nich normalne, przestają zauważać nasz wysiłek i starania.
Co zrobić? Nie przejmować się ich gadaniem.
Robić to, co uważamy za słuszne po to, by nam było przyjemniej, by dookoła było czysto itd.
Chodzi o sposób myślenia. Liczy się nasz osąd, dla siebie to robimy, więc nie oczekujemy pochwał od innych, a także nie ranią nas ich słowa, bo my sami siebie pochwalimy, my czujemy satysfakcję.
Od czasu gdy tak zaczęłam myśleć, /robię coś dla siebie/ od razu wszystko stało się łatwiejsze.
Czyli robiłam to samo, ale zmiana myślenia /nie dla kogoś, tylko dla siebie/ spowodowała, że przestałam przejmować się cudzym gadaniem.

Odnośnik do komentarza

Ja mam OK rodziców. Pewnie, martwili się, są z innej epoki, konserwatywni, ale dali radę. Razem daliśmy. Mama mnie nawet wspiera, chociaż jestem w związku z ateistą, a rodzice są bardzo wierzący - ale to moje życie. Nie miałam więc twych problemów. Ale gdybym miała - stanełabym na głowie, by po skończeniu LO iść do pracy, potem zaoczne i odseparować od nich. Dziecko można łatwo stracić na zawsze.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...